Roman Dmowski: O KSIĘDZU KAZIMIERZU

Piętnaście lat temu w dniu 13 stycznia 1924 r. Roman Dmowski wygłosił przemówie­nie na akademii żałobnej ku czci ś. p. ks. Kazimierza Lutosławskiego, (w Filharmonii Warszawskiej). — Stenogram tej mowy, po­chodzącej ze zbiorów p. Tadeusza Zglińskiego, stenografa, nie był przejrzany przez mów­cę i nie był dotąd publikowany.

 

 

 

SZANOWNI Państwo! Żebraliśmy się tutaj, aże­by poświęcić godzinę pamięci człowieka, który świeżo od nas odszedł, a który tak wybitne miejsce w naszem życiu zajmował. Jeszcze dwa tygodnie temu mieliśmy Go wśród nas w całem napięciu pracy i walki. Dziś na tem miejscu utworzyła się luka. Powinniśmy zdać so­bie sprawę z tego, jakich rozmiarów jest ta pustka.

Człowiek publiczny ma swoje imię, które ma dźwięk w kraju takiego lub innego napięcia, ma za sobą czyny, ma poglądy, które wypowiada. To imię jest znane wszystkim. Te czyny, te poglądy w większej lub mniejszej mierze znane są tym lub innym kołom społecznym. Pozatem wszystkiem atoli jest sam człowiek, jego oblicze ducho­we, jego ustrój moralny. I tego człowieka, to jego oblicze duchowe, ten jego ustrój moralny ogół zna bardzo mało, może u nas mniej nawet niż w innych krajach, gdyż my interesujemy się raczej zewnętrzną stroną człowieka, niż jego głębią du­chową, jego istotą.

Prawda, że czasami ten czło­wiek jest tak mało ciekawy, że lepiej go nie po­kazywać i lepiej pozostawić społeczeństwu jego życie złudzeniem, fikcją, legendą. Jednakże to nie jest dobrze. Społeczeństwo powinno znać swych ludzi publicznych, powinno wiedzieć, czego od nich może oczekiwać, jak zachowają się w takich lub innych, ważnych i trudnych chwilach. I dla­tego nie jest dobrze, gdy społeczeństwo ludzi pu­blicznych traktuje jako formułę samą, formułę dobrą czy złą: jeden jest wyrazem wszelkiej do­skonałości, inny jest wyrazem wszelkich beze­ceństw. A tymczasem oni mają dobre czy złe strony, mają punkty mocne i swoje punkty słabe. I im lepiej się społeczeństwo w tem wszystkiem orientuje, tem bardziej orientuje się w swem życiu i w tem, co je czeka.  

Tu będzie mowa niewątpliwie i o zasługach i o poglądach zmarłego. Chciałbym nadużyć cier­pliwości Państwa i kilka słów poświęcić właśnie człowiekowi, pokazać człowieka, jego oblicze du­chowe, jego konstytucję moralną.

Ks. Lutosławski! Niema chyba człowieka w kraju, któryby o nim nie wiedział. Któż nie był zmuszony o nim rozmawiać, o niego się kłócić. Iluż ludzi go kochało, ilu go nienawiedziło, ilu tylko się gniewało na niego, a ilu było i takich, co się i gniewali na niego i kochali go. Ale wszyscy znali go bardzo zdaleka i bardzo mylnie często i fałszywie.

Nie liczę się z tem, co mówią o człowieku żyjącym, o człowieku publicznym, którego się zwalcza, bo co się mówi, tego się nie myśli. Mó­wi się dlatego, że to jest oręż w walce. Rzuca się takie lub inne oskarżenie, takie lub inne po­wiedzenie. Ale jeżeli o człowieku zmarłym się mówi, to ma się przekonanie, że to co się mówi, to się i myśli, bo niema celu zwalczania człowie­ka, który już odszedł.

Zdarzyło mi się w jednem piśmie poza innemi opiniami przeczytać opinię o ks. Lutosław­skim, że był fanatykiem, opanowanym jedną ideą. I pomyślałem sobie, jak złymi psychologami je­steśmy, jak my ludzi publicznych nie rozumiemy. Wprawiłbym w kłopot autora tego artykułu, gdy­bym go zapytał, jaką ideą był opanowany. Jeżeli co można było zarzucać zmarłemu, to może to, iż zanadto się rozpraszał. Muszę powiedzieć, iż nie zdałem człowieka, a dobrze znałem ks. Kazi­mierza, bardziej dalekiego od fanatyzmu. Nie zna­łem człowieka, który byłby bardziej uległy argu­mentom, przekonywaniem, który gotów był zmie­nić swoje zdanie, jeżeli go przekonano. Jak moż­na takiego człowieka nazwać fanatykiem! Nie nazwiemy fanatykiem człowieka, który jest głę­boko religijnym, dobrym katolikiem, co na każ­dym każdym kroku strzeże, żeby nie było szczer­by w jego kościele i religii. Nie nazwiemy fana­tykiem człowieka, który się poczuwał względem obywateli, strzegł dobra narodowego. To jest fanatyk!?

Ja to przytaczam dlatego, jak my publicznych ludzi nie rozumiemy. I dlatego, gdyż chcę, ażeby po ks. Lutosławskim zostało nie tylko to imię, które nabrało rozgłosu, została nie tylko pamięć jego czynów, nie tylko jego poglądy, wypowiada­ne na te lub inne sprawy, ale żeby zostało wspom­nienie człowieka, żywa jego istota duchowa. Dla­tego chcę dziś parę słów o nim powiedzieć.

Kto go znał, ten dziś przed oczyma widzi tę szczupłą, chudą postać, z ogniem w oczach, po­ruszającą się szybko, ani chwili nie spędzającą bezczynnie, człowieka pożeranego potrzebą wyda­wanie swojej energii. I nieraz ci ludzie, którzy go znali, zapytywali się siebie: skąd w tem ni­kłem ciele taka szalona energia się bierze? To był jąkiś niezwykły ustrój nerwowy, bo przecież nie w tej konstytucji, nie w tych mięśniach ta siła siedziała, tylko w tym niezwykłym ustroju nerwowym. Kto obserwował jego życie, widział, jak zaczynało się od wczesnego rana i kończyło się późnym wieczorem, ciągle w bezustannej pra­cy, bez chwili odpoczynku. I jeżeli weźmiemy pracę na ilość, że to była praca kilku ludzi w jednym człowieku.

Zacznijmy od księdza.

Przecież nie myślcie Państwo, że dzień księ­dza, jeżeli tylko poważnie pojmuje swoje obo­wiązki, że to jest dzień mało pracowity. A ks. Kazimierz swoje obowiązki kapłana pojmował bardzo surowo. Każdy jego dzień zaczynał się wczesnem ranem od odprawienia Mszy. Kazał, urządzał rekolekcje, słuchał spowiedzi. To były te obowiązki czysto duchowne. Obok tego rozsze­rzał te swoje obowiązki jako ksiądz. Szedł nieść wpływ religijny przedewszystkiem między mło­dzież, którą gorąco kochał i którą zajmował się, spędzał z nią wiele czasu, nietylko przy nauce, ale i w życiu towarzyskiem, wycieczki z nią odbywał, po górach chodził.

Idę dalej. Mamy. przed sobą posła. Myślę, że wśród posłów naszego Sejmu ks. Lutosławskiego trzeba zaliczyć do najczynniejszych. Ogół słyszał jego przemówienia, odezwania się w Sejmie, ciągle mówił o nim, ale nie widział tej pracy komisyj­nej, tej pracy niesłychanie wytężonej, nie widział tego, że ten człowiek znał każde zdanie, każdą ustawę, która przez Sejm przechodziła. We wszystkiem starał się brać udział. Ile jego wniosków, ile jego poprawek przeszło, które stały się pra­wem. Jeżeli poseł tak pojmuje swe obowiązki, to jest to bardzo ciężka praca.

Dalej mamy mówcę, propagatora, publicystę. Na ilu wiecach go słyszano, jak często jego arty­kuły czytano.

To wszystko, wszystko robił jeden człowiek, a również nie trzeba zapominać, że miał jeszcze inne strony życia. Ten człowiek, poświęciwszy się stanowi duchownemu, jednak nie wyrwał się z ro­dziny. On żył bardzo silnem życiem rodzinnem, tej rodzinie bardzo dużo dawał, bardzo dużo po­święcał. Zajmował się dziećmi swych braci, roz­strzelanych przez bolszewików, pracował nad ich wychowaniem, był im jednocześnie ojcem i bra­tem. I obok tego, będąc uczestnikiem majątku rolniczo-przemysłowego, który został po jego ojcu, brał żywy udział w administracji, w intere­sach, wszystko dlatego, ażeby dzieciom po swych braciach zapewnić przyszłość.

Jeżeli państwo zsumują tę całą pracę, to zro­zumieją, że słusznem jest to co powiedziałem, iż w tym jednym człowieku praca kilku ludzi sie­działa, i to wielka praca. A przecież nie był to człowiek bez swoich potrzeb duchowych, nie był to człowiek, któryby nie miał żadnego życia we­wnętrznego. On miał i swoje rozmyślania, i swoje umiłowania artystyczne, lubił i muzykę, lubił i jej słuchać, jeżeli znalazł chwilę czasu. Był człowie­kiem wielkich zainteresowań, a to także czasu i pewnej energii wymaga.

Otóż tu widzimy człowieka w tern, jak on wy­daje się nazewnątrz, tę energię, która się z niego wyładowuje. A chodzi teraz o motor tej energii,— co porusza tą energią, jakie czynniki? Przede wszystkiem trzeba stwierdzić — tu trzeba przy­pomnieć czasy, kiedy był młodzieńcem, studen­tem, jak go znałem,— że był to człowiek o ogrom­nie gorącem zainteresowaniu się sprawą polską, o gorącem przywiązaniu do ojczyzny, o potrzebie jej służenia na każdym kroku.

Później po przełomie, jaki w jego życiu na­stąpił, kiedy się oddał religii i Kościołowi, kiedy został kiędzem, głęboką w sobie pracę przepro­wadził dla pogłębienia swych pojęć i swych uczuć religijnych. Może żadnej rzeczy tak znowu nie przemyślał, nie przerobił w sobie, jak samą religię. To było wprost w tym człowieku imponujące. Nigdy proszę Państwa nie uważałem za obowią­zek kontrolowanie niczyjego stosunku do religii, nie uważałem, żebym miał do tego prawo, uważa­łem to za rzecz osobistą każdego człowieka, ale pozwólcie mi państwo wymagać od księdza kato­lickiego, ażeby był dobrym katolikiem. Muszę po­wiedzieć, że przed ks. Lutosławskim każdy czło­wiek religijny i każdy najbardziej niewierzący musi uchylić czoło przed siłą przekonania, przez głębią przywiązania.

Ta jego czynność, ta jego energia, która się wyładowywała najsilniej, wybuchała od rana do nocy, miała także swoje złe strony. Ta potrzeba żywości była źródłem jego głównych wad, z któ­rych bym wskazał dwie: za szybko często coś uznawał za fakt, za prędko wyrażał przekonanie o rzeczy, która wymagała głębokiej, dłuższej ana­lizy. Ale to było nieuniknionym skutkiem tej właśnie szybkości, z jaką ten człowiek żył.

W naszem życiu codziennem, w którem po­goń za zyskiem materialnym stała się często wprost chorobliwą, ta postać, ten człowiek bezin­teresowny, który niczego dla siebie nie chciał, o którym można powiedzieć, że ja to śmiało mó­wię, bo ja to wiem, ja to widziałem, że nie miał żadnego ja, był wyjątkiem. Wszystko co robił, wszystkie poświęcenia, jakie czynił, cała energia, którą wyładowywał, miały tylko trzy cele: dla rodziny, dla Ojczyzny i dla wiary. Nic dla siebie. W życiu naszem znowu, kiedy ludzie znoszą bar­dzo dużo złego i nie sprzeciwiają się temu złu, jakby w myśl zasady tołstojowskiej, kiedy czło­wiek powiada: niech się wszystko wali, bylebym miał spokój i nie narażał się, — człowiek, który walczył ze złem na każdym kroku, który nie szczędził swych sił, który się narażał na niebez­pieczeństwa największe, który gotów był życie oddać za to, w co wierzył i do czego był przy­wiązany, jest postacią imponującą.

Tak oto mamy przed sobą (tu nie miejsce na traktat długi) w ogólnych zarysach postać człowieka, który stoi poza poglądami, czynami znanemi ogółowi, a który sam jest nieznany. Mnie chodziło o to, ażeby tego człowieka ogół poznał.

Jestem przekonany, że jeżeli czyny, zasługi ks. Lutosławskiego mają wielkie znaczenie w dzi­siejszej chwili i dla przyszłości kraju, jeżeli po­glądy jego na najrozmaitsze sprawy zasługują na to, ażeby były podzielane i szerzone po kraju, to ten człowiek czysty, święty na swój sposób, nie tą świętością, która w oczy kłuje i życie zatruwa, ale tą swobodną, uśmiechniętą, słodką, która do wszystkich odnosi się z przyjaźnią, ten człowiek, który nie umiał nienawidzieć, ten człowiek, który tylko złe czyny nienawidził, ale nie ludzi, — ta postać wyrasta ponad te czyny i poglądy i zasłu­guje przedewszystkiem na to, aby głowę przed nim pochylić.

 

ROMAN DMOWSKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Comments (0)

Rated 0 out of 5 based on 0 voters
There are no comments posted here yet

Leave your comments

  1. Posting comment as a guest. Sign up or login to your account.
Rate this post:
0 Characters
Attachments (0 / 3)
Share Your Location