Leszek Kołakowski

„Rozmawiał ze mną na najważniejsze tematy”

TOMASZ POTKAJ

Nie lubi postmodernizmu i poważnych dyskusji o filozofii. Kocha malarstwo hiszpańskie, lubi czerwonego burgunda i kameralną rozmowę w gronie przyjaciół. Nigdy nie pisał dziennika, unika odpowiedzi na pytania dotyczące własnej biografii. Ale w tym pokoleniu w ogóle niechętnie mówi się o swojej biografii.
Marian Przełęcki, emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego, do dziś pamięta temat wykładu, choć wysłuchał go równo 57 lat temu. Na nowo otwartym Uniwersytecie Łódzkim, w sali w budynku przy ulicy Składowej, Maria Ossowska mówiła o normach i ocenach moralnych. Pamięta też niektórych kolegów, studentów pierwszego roku filozofii, którzy zasiedli w ławkach w pierwszych dniach października 1945 roku: Klemens Szaniawski, Ija de Lazari (później Pawłowska) i on: Leszek Kołakowski.



Pistolet za pasem

„Poznałem go właśnie wtedy, na pierwszych zajęciach u Ossowskiej. Był najmłodszy z nas, miał dopiero 18 lat, ale od razu rzucał się w oczy” – wspomina. Ktoś taki musiał rzucać się w oczy: wygadany, oczytany, znający kilka języków. Już na pierwszym roku zapisał się na zajęcia na filologii klasycznej prowadzone w języku łacińskim. Jego najbliższym przyjacielem był student matematyki i fizyki Ryszard Herczyński.
Radykalną lewicowość 18-letnego Kołakowskiego w pewnym stopniu tłumaczy tradycja rodzinna. Jego ojciec Jerzy (rozstrzelany przez Niemców w 1943 roku) był w międzywojennej Polsce współtwórcą spółdzielczości pracy i publicystą (używał pseudonimu Karon). Wuj, Wiktor Pietrusiewicz, prezydent Radomia, był piłsudczykiem, więźniem Oświęcimia, represjonowanym po wojnie.
Wiktor Woroszylski, 18-letni student medycyny (dopiero potem przeniósł się na polonistykę), opisywał później atmosferę tych lat: „Nie było rozmów obojętnych, każda jest obroną i atakiem, manifestacją i walką – kły na kły, argument na argument, szyderstwo i patos za szyderstwo i patos”. Dyskusje toczyły się w zadymionym lokalu organizacji ZWM Życie w oficynie przy Piotrkowskiej 48, na seminarium Stefana Żółkiewskiego (jeden z czołowych ideologów marksistów, redaktor naczelny „Kuźnicy”), w mieszkaniach Ossowskich i Kotarbińskich, podczas całonocnych „popijaw filozoficznych”.
„Dyskusje były niesłychanie ostre, ale marksiści wcale nie byli dominujący, choć z pewnością bardziej widoczni” – wspomina Przełęcki. Kołakowski był czołowym oratorem i ideologiem komunizującej młodzieży, „pełen swady, ironiczny, literacki” – jak opisywał go Woroszylski, który właśnie wtedy się z nim zaprzyjaźnił. W polemikach posługiwał się fragmentem z „Króla Ducha” Słowackiego. Podobnie jak inni „życiowcy”, za pasem miał przypięty pistolet. „Życie udawało organizację socjalistyczną, ale naprawdę był to czysty, radykalny komunizm” – mówi Janina Woroszylska, późniejsza żona Wiktora, działaczka Życia z tamtych lat. Życie liczyło około stu członków, wśród których byli między innymi: Jakub Litwin, Ryszard Herczyński, Józef Kępa (student historii), Kazimierz Kąkol (prawo) oraz Tamara Dynenson, studentka medycyny, późniejsza żona filozofa.
18-letni Kołakowski pisał wiersze. Jeden z nich ukazał się na łamach dwutygodnika akademickiego „Życie” (ukazały się trzy numery, redakcję tworzyli Jakub Litwin, Woroszylski i Kołakowski) w październiku 1946 roku i był to pierwszy w ogóle tekst, jaki opublikował. Pierwsza zwrotka brzmiała tak:

Jutrznia się rodzi, jutrznia wrze, 
Pożar orkanem z mroku tryska, 
Nad światem z wyciem burza prze,
Zarzewie ognia w noce ciska.


Adam Schaff prowadził na uniwersytecie pierwsze w Polsce wykłady z marksizmu, gdzie lekturami były broszurowe wydania Marksa oraz gruby tom Lenina wydany po polsku, choć w Moskwie. Czytywano „Kuźnicę” z publicystyką Żółkiewskiego, antyrewizjonistycznymi polemikami Schaffa i esejami francuskich komunistów. „Studia odbywały się według starych, zapewne jeszcze XIX--wiecznych programów, pozostawiając nam wiele wolnego czasu, który tylko w niewielkiej części wykorzystywaliśmy na naukę” – wspominał po latach Ryszard Herczyński. W Łodzi wykładali Tadeusz i Janina Kotarbińscy, Maria i Stanisław Ossowscy, Kazimierz Ajdukiewicz. Woroszylski zapamiętał, że kiedy w 1946 roku wyjechał do Kopenhagi, Kołakowski, który był wtedy na drugim roku studiów, prosił go, by przywiózł mu stamtąd książki Karla Poppera i Rudolfa Carnapa.

Husserl – filozof burżuazyjny

Swoboda naukowa skończyła się gdzieś koło 1949 roku, kiedy studenci z 1945 roku kończyli pisać swoje prace magisterskie. W 1949 roku Tadeusz Kotarbiński przestał być rektorem, rok później zaprzestano rekrutacji na studia filozoficzne, w 1952 profesor definitywnie pożegnał się z Łodzią i wrócił do Warszawy. Wraz z nim część naukowców i studentów, wśród nich Kołakowski. Swoją pracę magisterską (1949) napisał już w Warszawie, u Janiny Kotarbińskiej, na temat konwencjonalizmu. Potem przeniósł się do Adama Schaffa, do Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych, który określany był mianem szkoły janczarów. Wraz z nim studiowali tam między innymi Bronisław Baczko, Jerzy Szacki, Michał Radgowski i Paweł Beylin.
W 1950 Kołakowski wraz z grupą kolegów i ich mistrzem, profesorem Tadeuszem Krońskim, pojechali do Moskwy na ideologiczne szkolenie. Z pobytem tym związana jest przytaczana już wielokrotnie anegdota: kiedy jeden z wykładowców o nazwisku Kutasow zaczął swoje wystąpienie zdaniem „Gussierl [Husserl] eto takoj burżuaznyj fiłosof”, Kroński, przerażony poziomem, zemdlał. Dla Kołakowskiego pobyt w ZSRR i kontakt z radzieckimi luminarzami nauki był wstrząsem. Po powrocie właściwie zrezygnował z zajmowania się filozofią teoretyczną na rzecz historii filozofii i religii. Z tego czasu pochodzą jego polemiki z filozofami przeciwnej orientacji: ks. Kazimierzem Kłósakiem i Stefanem Swieżawskim.
W 1952 roku Leszek Kołakowski znalazł się w redakcji pisma „Studia Logica” (redaktorem naczelnym był Kazimierz Ajdukiewicz), w którym odpowiadał za pion ideologiczny. Wspomina profesor Marian Przełęcki: „Oddałem tam mój pierwszy tekst o definicjach operacyjnych. Leszek żądał zmian, ideologicznego określenia operacjonizmu jako »idealizmu epoki imperializmu«... Powiedziałem: Leszku, wyjmij rewolwer i każ mi to zmienić, ale proszę, nie próbuj mnie przekonywać”. Bronisław Geremek, który we wczesnych latach 50. chodził na wykłady Kołakowskiego z filozofii średniowiecznej, zapamiętał jednak, że o Pseudo-Dionizym Areopagicie młody doktorant wypowiadał się nie w duchu marksizmu, lecz Woltera.
Jerzy Jedlicki pamięta, że już przed Październikiem Kołakowskiego nie uważano za ortodoksyjnego marksistę. Jacek Kuroń, który po ’56 roku należał do tej samej, co Kołakowski, organizacji partyjnej, pamięta jego ostre przemówienia na zebraniach POP. Reżyser Jerzy Markuszewski, który poznał Kołakowskiego na kilka lat przed Październikiem, twierdzi że już wtedy był bardzo popularny wśród młodzieży. No i że niezwykle podobał się kobietom.

Wielki zakręt

Polski Październik Kołakowski spędził we Francji, gdzie wyjechał wraz z grupą pracowników naukowych na zaproszenie rządu francuskiego i UNESCO. Jedlicki, uczestnik wyjazdu, wspomina: „Jeździliśmy po Francji i oglądaliśmy fabryki, potem było seminarium na Sorbonie z wykładami Fernanda Braudela, Lévi-Straussa i Witolda Kuli. Mieliśmy problemy z powrotem, lecieliśmy przez Brukselę do Pragi i stamtąd do Warszawy, więc na Okęciu wylądowaliśmy w momencie, kiedy Gomułka kończył swoje słynne przemówienie na Placu Defilad”.
Janina Woroszylska pamięta pierwsze popaździernikowe wakacje na Mazurach w miejscowości Wielkie Kurwie (tak spolszczono niemiecką nazwę Grosse Kurve, czyli Wielki Zakręt): mnóstwo grzybów, pluskwy i niekończące się rozmowy do świtu.
Moment, w którym Leszek Kołakowski stał się głównym ideologiem środowiska rewizjonistów, jest dość płynny. Andrzej Friszke, autor książki o opozycji politycznej w PRL wskazuje na tekst Kołakowskiego „Tendencja, perspektywy, zadania”, ogłoszony w lutym 1957 w „Życiu Warszawy”. Również w lutym Kołakowski opublikował w „Po Prostu” „Sens ideowy pojęcia lewicy”, pisząc m.in.: „Ruch komunistyczny, który swoją ideologię podporządkowuje bieżącej taktyce, jest skazany na zwyrodnienie i klęskę, może istnieć tylko siłą państwa i jego przymusu”. Choć dziś zdanie to brzmi dość banalnie, Gomułka odebrał to jako atak na fundamenty ustroju. Nazwisko docenta z UW (a także Romana Zimanda i Wiktora Woroszylskiego) wymienił w swoim przemówieniu podczas IX plenum, wiosną 1957. To wtedy padło słynne zdanie: „Dogmatyzmu nie leczy się rewizjonizmem”. Jesienią 1957 zamknięto „Po Prostu”, co było symbolicznym końcem Października. Kilka miesięcy później, po burzliwej dyskusji w komisji kultury KC z zespołem „Nowej Kultury”, z redakcji tygodnika odeszli Żółkiewski, Brandys, Konwicki, Kołakowski, Ścibor-Rylski, Mach, Wirpsza i Woroszylski.
Jacek Kuroń znał Kołakowskiego już wcześniej, ale do pierwszej poważnej rozmowy między nimi doszło gdzieś w 1962 roku. Dziś tak opowiada o tym spotkaniu: „Z Karolem Modzelewskim i kilkoma osobami związanymi z tzw. lewicą uniwersytecką chcieliśmy założyć klub dyskusyjny. Poszliśmy po radę do profesor Hanny Morawskiej, osoby dość zaawansowanej w latach, historyka sztuki, bardzo aktywnej w Październiku. Wysłuchała nas i powiedziała: porozmawiajcie z Leszkiem Kołakowskim, mam zaufanie do tego chłopca. Mieliśmy z nim wcześniej różne kontakty, jako z nieformalnym przywódcą rewizjonistów na uniwersytecie, poza tym byliśmy zaprzyjaźnieni z Krzysztofem Pomianem, z którym Kołakowski był w dobrych stosunkach. Kołakowski wysłuchał nas i powiedział, że nic z tego nie będzie, że to za wcześnie, że nieprzygotowane. Ale na wszelki wypadek zapisał sobie, gdzie może nas znaleźć. Kilka dni później przyszedł do mnie, kiedy siedziałem w bibliotece uniwersyteckiej pracując nad mocno spóźnioną pracą magisterską. Powiedział: »przemyślałem raz jeszcze to wszystko i myślę, że nie miałem racji. Spotkajmy się«. Zaimponował mi. Przyznał się, że się mylił nie przed kimś równym sobie, ale przed, z jego punktu widzenia, zwykłym gówniarzem. Od tego spotkania datuje się moje zauroczenie Kołakowskim”.
Podczas procesu Kuronia i Modzelewskiego jesienią 1964 roku Kołakowski wraz z Marianem Brandysem byli ich mężami zaufania. Choć obaj podsądni tłumaczyli, że list zawierał wyłącznie oceny, a nie fakty, zostali oskarżeni o rozpowszechnianie fałszywych wiadomości. W tej sytuacji Kołakowski wraz z Marią Ossowską i Tadeuszem Kotarbińskim sporządzili dla obrony ekspertyzę, w której wykazali, że ocena może być wprawdzie fałszywa, ale nie może być informacją. Sąd powinien więc wykazać, jakie fakty zawarte w liście są fałszywe, bowiem nie można sądzić nikogo za podawanie fałszywych ocen. Mimo że z ekspertyzą dotarli aż do Sądu Najwyższego, w niczym nie pomogło to oskarżonym, skazanym odpowiednio na 3 i 3,5 roku więzienia. Za akt cywilnej odwagi Centralna Komisja Kontroli Partyjnej rozważała możliwość wyrzucenia Kołakowskiego z PZPR.
Kuroń ma jeszcze jedno więzienne wspomnienie związane z Leszkiem Kołakowskim: „Przez dłuższy czas nie pozwalali zamawiać mi książek, aż w końcu sprawa oparła się o samego ministra. Pewnego dnia wzywają mnie do naczelnika, a tam czeka na mnie 5 książek, wśród nich „Świadomość religijna i więź kościelna”. Naczelnik odłożył ją i mówi: tej wam nie dam, bo Kołakowski to wasz wspólnik. Powiedziałem, że to inny, laureat nagrody leninowskiej. Pomogło”.

Happening filozoficzny

„Nie wiem dlaczego, ale długo mówiono, że STS wspiera rewizjonizm Leszka Kołakowskiego” – opowiada Jerzy Markuszewski, jeden z twórców teatru. „Jest jednak faktem, że Leszek był z nami dość blisko związany i bywał na każdej naszej premierze. Zapraszałem go też na popremierowe bankiety, na które chętnie przychodził, bo on w ogóle lubił się bawić”. „Te bankiety często przenosiły się do nas do domu, bo mieszkaliśmy wtedy w pobliżu” – przypomina sobie Janina Woroszylska. Kołakowski napisał scenariusz filmowy i trzy utwory sceniczne, z których jeden miał nawet swoją teatralną premierę.
A było to tak: późną wiosną 1961 roku w mieszkaniu Jana i Haliny Jarosławskich przy Wiejskiej odbyły się próby do opublikowanej w „Dialogu” sztuki Kołakowskiego „System księdza Jensena”, w której w głównej roli wystąpił sam autor. Grupa ludzi czekała w poczekalni do dentysty. Wchodzili, ale nikt nie wychodził. Ruchem kierowała pielęgniarka, która co jakiś czas zmieniała zasady, ksiądz Jensen zaś uzasadniał, że zmiany są naturalne i nieuniknione. Po wakacjach Teatr Ateneum (w którym funkcję kierownika literackiego pełnił Andrzej Dobosz) zaproponował wystawienie utworu. Rozpoczęły się próby. Główne role grali Władysław Kowalski, Krystyna Borowicz i Jan Matyjaszkiewicz. „To było dość ostre i polityczne. Miałem jeszcze taki pomysł, że kiedy ludzie wychodzili już z sali, puszczałem z taśmy jęki ludzi, którym borowano zęby. To robiło wrażenie” – opowiada Jerzy Markuszewski, reżyser. Odbyły się tylko trzy przedstawienia. Po wizycie w teatrze Artura Starewicza, sekretarza ds. propagandy w KC, sztuka została zdjęta z afisza.
Studentom rozpoczynającym studia po Październiku Kołakowski był znany przede wszystkim jako autor drukowanych w „Nowej Kulturze” poczytnych „opowieści budujących z historii świętej zaczerpniętych ku pouczeniu i przestrodze”. Profesor, od 1959 roku kierownik Katedry Filozofii Nowożytnej, miał licznych asystentów, których określano mianem „Piwko Boys” (od nazwiska Stanisława Piwko, dziś profesora w warszawskiej SGH). Jakub Karpiński, który studiował filozofię na przełomie lat 50. i 60., pisał o Kołakowskim: „był tolerancyjny dla swoich uczniów wygłaszających na seminariach teksty długie i dla mnie mało zrozumiałe. Wykładał rzetelnie, a jako eseista zwalczał »absoluty« i postawę kapłana” (określenie z głośnego eseju „Kapłan i błazen”).
Bohdan Chwedeńczuk, uczestnik seminariów Kołakowskiego, określa je mianem happeningów: „Miał zwyczaj wygłaszania dłuższych spiczów, niesłychanie interesujących. Miał specyficzny sposób siedzenia: pokładał się na biurku, chował głowę w dłonie, robił różne wygibasy, no i był przy tym znakomitym aktorem. To było bardzo atrakcyjne i zdarzało się, że na tych seminariach bywali ludzie z innych wydziałów, towarzysko, z ciekawości. Ale te seminaria miały jeden słaby punkt: Kołakowski był bardzo liberalnym nauczycielem i nie dyscyplinował referentów, którzy czasem mówili rozwlekle i bez sensu”.
Barbara Toruńczyk, która chodziła na wykłady Kołakowskiego, mówi dziś, że profesor wyglądał wówczas jak Fred Astaire.
Kołakowski był jedną z głośniejszych postaci środowiska intelektualnego Warszawy przełomu lat 50. i 60, obracał się w kilku różnych kręgach towarzyskich, które niekoniecznie nakładały się na siebie. Sam często organizował przyjęcia w swoim mieszkaniu przy ulicy Senatorskiej. Oprócz znajomych z uniwersytetu bywała tam na przykład Kalina Jędrusik, czasem sama, a czasem ze Stanisławem Dygatem. Jerzy Markuszewski: „Na tych przyjęciach śpiewano często rosyjskie piosenki, co bardzo denerwowało Kalinę. Dlaczego śpiewają ruskie, a nie polskie? – pytała”.
Leszek i Tamara Kołakowscy byli stałymi uczestnikami najbardziej znanego po wojnie salonu towarzyskiego Warszawy: czwartkowych wieczorów w mieszkaniu Ireny Krzywickiej przy Langiewicza, na które przychodzili Słonimscy, Dygat, Minkiewicz, Konwicki, Woroszylski, Międzyrzecki, Brandysowie – ludzie w większości do niedawna zaangażowani w komunizm, często jeszcze członkowie PZPR, choć wtedy już opozycyjni wobec władzy. Rozmawiano o książkach i o modzie, gospodyni podawała kanapki, kawę, wybrani dostawali parówki w sosie pomidorowym, naturalnie kiedy inni poszli już do domu.
Były jeszcze przyjęcia w żoliborskim mieszkaniu Joanny i Andrzeja Munków, na których bywał Jerzy Zawieyski, Ossowscy, Jan Józef Lipski, Jan Strzelecki; skończyły się po przedwczesnej śmierci reżysera w 1961 roku. Choć Kołakowski znał większość osób przesiadujących przy stoliku w kawiarni Czytelnika, nigdy nie uczestniczył w tych spotkaniach. Bywał za to, aż do zamknięcia w 1962 roku, na spotkaniach Klubu Krzywego Koła, kończących się zazwyczaj w kawiarni w piwnicy Staromiejskiego Domu Kultury.

Główny deprawator młodzieży

21 października 1966 roku, podczas otwartego zebrania ZMS w sali numer 17 na trzecim piętrze Instytutu Historycznego UW, Leszek Kołakowski wygłosił przemówienie, które przeszło do historii. Mówił między innymi: „Konstytucja nie jest po to, żeby wychwalała rząd, ale od tego, żeby określała ramy ustrojowe i prawa, których dowolny rząd będzie zmuszony się trzymać (...). Jesteśmy krajem, gdzie nadal nie ma wyborów, nie ma żadnej swobody zrzeszeń, nie ma swobody krytyki, swobody informacji. Myślę, że to nie nasze ubóstwo jest najgorsze (ale) brak perspektywy. To jest pauperyzacja duchowa. Brak oddechu. Brak nadziei”.
„Sala była naładowana emocjami i wyraźnie czegoś oczekiwała” – opowiada Eugeniusz Smolar, uczestnik spotkania. – „O ile Krzysztof Pomian (który przemawiał jako drugi – red.) był równie bojowy jak nastroje sali, Kołakowski czuł się jakby zagubiony.” Na sali był obecny ubek i zapis przemówienia trafił na biurka rządców z KC. Sześć dni później Kołakowski został wyrzucony z PZPR, dwa dni po nim – Krzysztof Pomian. Ich wyrzucenie wywołało protest licznych partyjnych (jeszcze) znajomych, w konsekwencji którego z PZPR pożegnali się Paweł Beylin, Jacek Bocheński, Tadeusz Konwicki (usunięci). Legitymacje oddali też Igor Newerly, Marian i Kazimierz Brandysowie, Julian Stryjkowski, Seweryn Pollak, Wiktor Woroszylski i Wisława Szymborska. Kilkanaście dni później w mieszkaniu Ryszarda Matuszewskiego i Ireny Szymańskiej odbył się słynny bal powieszonych, symboliczne „pożegnanie z partią”.
Szymańska opisała go przed laty: „Leszek zażądał, by przeżycia ostatnich tygodni zamknąć jakimś towarzyskim akcentem odprężającym. Miałam duże mieszkanie i urządziłam bal. Zebrało się nas kilkadziesiąt osób, wszyscy nowi bezpartyjni, kilku takich, co jak mój mąż czy Marian Grześczak, jeszcze w partii pozostali (...) i trochę przyjaciół (...). Poprosiłam Czytelnikowskich grafików, by mi na kartonach wypisali tuszem tematy do konwersacji: alergie, choroby wątroby, poglądy polityczne, źle o ludziach, dobrze o ludziach. Te karteczki na drążkach powtykało się do wazonów ustawionych na podłodze. Leszek każdego wchodzącego łapał za rękę i nurzając ją w pudełku z tuszem brał odciski palców”. Wbrew późniejszej legendzie nie było żadnej skrzynki na legitymacje partyjne.
30 stycznia 1968 roku MO rozbiła wiec studentów pod pomnikiem Mickiewicza po ostatnim przedstawieniu „Dziadów”. 6 lutego na 3 lata więzienia skazany został Janusz Szpotański, autor satyrycznej opery „Cisi i gęgacze”. 29 lutego podczas wielogodzinnego nadzwyczajnego zebrania warszawskiego oddziału ZLP przyjęto rezolucję zgłoszoną przez Andrzeja Kijowskiego, wzywającą do przywrócenia swobód twórczych. Rezolucja powstała dzień wcześniej w mieszkaniu Barbary Majewskiej. W jej powstaniu uczestniczyli Jacek Bocheński, Artur Międzyrzecki, Wiktor Woroszylski i Leszek Kołakowski. 6 marca zapadła decyzja o wiecu na dziedzińcu UW. „Postawiliśmy profesorów przed faktem dokonanym, nikt ich nie pytał o zdanie” – mówi Eugeniusz Smolar.
Jerzy Jedlicki: „Ósmego marca miałem zajęcia na socjologii, od 10 do 12. Wiedziałem, że wszyscy moi studenci wybierają się na wiec, postanowiłem więc pójść z nimi. Widziałem, jak wjeżdżały autobusy z robotnikami i zomowcami, widziałem przepychankę pod bramą uniwersytecką, kiedy po interwencji profesora Stanisława Herbsta wypuszczono porwanych studentów. Na Krakowskim Przedmieściu spotkałem idących w stronę uniwersytetu Kołakowskiego z Zimandem. Zatrzymaliśmy się przy pałacu Potockich (gdzie mieścił się wydział filozofii) i wtedy zobaczyliśmy samochody z milicją. Wjechali w momencie, kiedy wiec się już kończył, kiedy tam nic się już nie działo. Zaczęło się pałowanie. Pamiętam, jak Kołakowski cały trząsł się ze zdenerwowania”.
Dwa tygodnie później został określony mianem głównego deprawatora młodzieży. 25 marca minister oświaty Henryk Jabłoński zwolnił z pracy profesorów i docentów UW: Bronisława Baczkę, Leszka Kołakowskiego, Zygmunta Baumana, Marię Hirszowicz, Włodzimierza Brusa i Stefana Morawskiego – zainteresowani dowiedzieli się o tym z porannych gazet. Pięć dni później rektor rozwiązał najbardziej zbuntowane wydziały (w tym filozofię i socjologię). Jesienią 1980 roku powołana przez senat UW komisja pod przewodnictwem prof. Klemensa Szaniawskiego stwierdziła w wydanym oświadczeniu, że „ich odejście było wynikiem działania władz nadrzędnych, jednakże władze UW ponoszą odpowiedzialność za to wydarzenie, ponieważ nie sprzeciwiły się akcji”.
Jerzy Jedlicki pamięta dramatyczną rozmowę z Kołakowskim tuż przed jego wyjazdem z Polski. „Poszliśmy na spacer do Ogrodu Saskiego, bo u niego w domu był podsłuch. Chodziliśmy chyba godzinę i tłumaczyłem mu swoje racje. Byłem przeciwny wyjazdom, uważałem, że jest to oddawanie pola, że zostanie tutaj intelektualna pustynia. Za nami chodziło dwóch ubeków, Kołakowski od dłuższego czasu był pod stałą obserwacją. Wiedziałem, że on już podjął decyzję. Był tym wszystkim po prostu zmęczony”.
Potem był jeszcze smutny bal pożegnalny w mieszkaniu Herczyńskiego przy ulicy Freta. A potem grupa przyjaciół odprowadziła Kołakowskiego na lotnisko. „Samolot opóźnił się, Leszek był zdenerwowany, obawiał się, że w ostatniej chwili stanie się coś, co uniemożliwi mu wyjazd” – prof. Marian Przełęcki. W końcu odleciał, do Paryża, a stamtąd do Kanady. Jakiś czas później w jego mieszkaniu, w którym zostawił część księgozbioru z kompletem dzieł Kanta w czarnej oprawie oraz szafą pełną papierów i maszynopisów, zamieszkał przyjaciel Ryszard Herczyński.
Nazwisko poprzedniego właściciela jeszcze w połowie lat 80. widniało na liście lokatorów.

Obecność nieobecnego

W październiku 1971 roku grupa studentów I roku polonistyki stała przed tablicą z rozkładem zajęć. Zajęcia z filozofii miał prowadzić wykładowca o nazwisku Kołakowski. „Pamiętam nasze zdziwienie: Jak to: ten Kołakowski? – opowiada Zbigniew Mentzel, kilkanaście lat później wydawca „Pism rozproszonych” Kołakowskiego – Oczywiście, że nie był to ten Kołakowski, bo ten od trzech lat był za granicą, tylko inny, nieprawdziwy. Ale ten inny Kołakowski na jednych z pierwszych zajęć dał nam do przeczytania »Etykę bez kodeksu« (z tomu „Kultura i fetysze”). I to było niesamowite: nagle poczułem, że ktoś rozmawia ze mną na najważniejsze tematy, mówi, że pomiędzy rzeczami dobrymi a złymi nie można przebierać jak w pudle czekoladek, że świat można przyjąć jedynie w całości, z całym jego okropieństwem. To nie była już nauka, to był światopogląd, a więc w PRL coś o wiele bardziej ryzykownego”.
Eugeniusz Smolar: „W pierwszych latach emigracji Kołakowski przeżył bardzo trudny okres. Studenci przerywali jego wykłady, on źle znosił atmosferę panującą wtedy na uniwersytetach. Dla niego to nie była żadna rewolucja umysłu i oswobodzenie się z więzi mieszczańskiej akademii, lecz bunt troglodytów przeciwko tradycyjnym wartościom liberalnego uniwersytetu. Tak to odbierał”.
Przez dwa lata Kołakowski wykładał w Montrealu, Berkeley, Yale i Chicago, w 1970 roku przyjechał do All Souls College w Oksfordzie. To idealne miejsce dla filozofa: jeden wykład publiczny tygodniowo, seminarium dla grupy studentów, własny gabinet, możliwość pisania.
Już w Oksfordzie skończył rozpoczęte w Kanadzie „Główne nurty marksizmu”, których pierwsze polskie wydanie ukazało się nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu. Pierwszy ważny tekst w „Kulturze” opublikował w 1971 roku i były to „Tezy o nadziei i beznadziejności”, esej polityczny, o którym Eugeniusz Smolar mówi „jeden z najważniejszych tekstów dla mojego pokolenia”: „Ten tekst wywołał w Polsce wielkie emocje: oto Kołakowski opublikował ważny tekst w piśmie, którego wielu ludzi z jego środowiska nie traktowało jako własnego”. Jerzy Markuszewski: „Pamiętam rozmowę w mieszkaniu Herczyńskiego, podczas której Krzysztof Pomian skrytykował Kołakowskiego za ten tekst i za to, że opublikował go u Giedroycia. Strasznie na niego wtedy nakrzyczałem”.
29 września 1976 ogłoszono deklarację powstania Komitetu Obrony Robotników. Profesor z Oksfordu od początku wspierał działalność Komitetu, a wkrótce wszedł w jego skład. Eugeniusz Smolar, wówczas dyrektor polskiej sekcji BBC, będący w przyjacielskich kontaktach z profesorem, mówi: „Kołakowski nie ma temperamentu politycznego, ale tej sprawy nie potraktował politycznie: zwrócono się do niego i nie mógł odmówić. Na początku zastanawiał się, czy w ogóle może być pomocny, ale szybko okazało się, jak przydatne były jego kontakty i znajomości. To było przekonywanie do poparcia polskiej opozycji albo do działań mających ograniczyć represje wobec działaczy. Ale także konkretna pomoc finansowa ze środowisk intelektualnych całego świata”.
Z przyjaciółmi z Polski prawie się nie spotykał: większość z nich nie otrzymywała wtedy paszportu. Jerzy Jedlicki: „W 1981 roku przyjechałem po raz pierwszy do Londynu. Ktoś, kto odbierał mnie na lotnisku, powiedział, że Leszek Kołakowski prosi o telefon. Zadzwoniłem. Powitał mnie tak, jakbyśmy ostatnio słyszeli się wczoraj, choć przecież po raz ostatni rozmawialiśmy w Ogrodzie Saskim trzynaście lat wcześniej. Zaprosił mnie do siebie, do Oksfordu. Właściwie dopiero wtedy zaczęła się nasza przyjaźń”.

Powrót filozofa

W grudniowe popołudnie 1988 roku samolot z Londynu wylądował na warszawskim lotnisku Okęcie. Na gości z Anglii czekała grupa przyjaciół, tak jak wtedy, kiedy 20 lat wcześniej żegnali go, kiedy wyjeżdżał. Adam Michnik włożył kapelusz.
Tamara i Leszek Kołakowscy prosto z lotniska pojechali na Żoliborz do mieszkania Woroszylskich, gdzie będą zatrzymywać się przy każdym kolejnym przyjeździe. Na wspólnej kolacji w gronie przyjaciół pojawił się Lech Wałęsa, którego Leszek Kołakowski bardzo chciał poznać. Kilkanaście dni wcześniej Wałęsa miał słynną telewizyjną debatę z Alfredem Miodowiczem. Na zdjęciu siedzi obok Bronisława Geremka. Wpatruje się w profesora z najwyższą uwagą.
Ten pierwszy pobyt, właściwie całkowicie przemilczany przez oficjalną prasę, trwał 2 tygodnie. 19 grudnia Kołakowski miał wykład w Auditorium Maximum. Chętnych było więcej niż miejsca i dlatego część słuchaczy stała na zewnątrz. Kiedy na sali w pewnej chwili pojawiła się sędziwa Janina Kotarbińska, Kołakowski wstał i znalazł jej miejsce.
Kilka dni później zmarła Aniela Steinsbergowa, obrończyni w procesach politycznych, członek KOR-u. Kołakowski wraz z grupą przyjaciół był na jej pogrzebie.
Choć od tej pory Kołakowski przyjeżdżał do Polski wielokrotnie, jego obecność wcale nie jest oczywista. „To jest jedna z najważniejszych postaci dla mojego pokolenia, dlatego z przykrością przyjmuję do wiadomości fakt, że on jest w Polsce właściwie nieznany, jego pozycja na Zachodzie jest znacznie większa niż u nas” – mówi Barbara Toruńczyk. Jerzy Markuszewski mówi, że Leszek Kołakowski jest lepszą częścią jego życia. Jacek Kuroń uznaje „Kulturę i fetysze” oraz „Obecność mitu” za dwie książki, które wywarły największy wpływ na jego sposób myślenia. „I gdyby Kołakowski nie napisał już nic innego, i tak byłby dla mojego życia postacią niesłychanie doniosłą” – dodaje. „Kim jest dla mnie dzisiaj Leszek Kołakowski? Kimś więcej niż filozofem. Jest jednym z tych wielkich twórców, których inspiracji niepodobna do końca wyczerpać” – odpowiada Zbigniew Mentzel.
Profesor Przełęcki podkreśla, że mimo wszystkich dzielących ich różnic nigdy nie wątpił w szczerość motywacji swego przyjaciela. „I nasza przyjaźń – dodaje – przetrwała do dziś”.


Pisząc tekst korzystałem m.in. ze wspomnień i relacji: „Tranzytem przez Łódź”, 1964; T. Drewnowski: „Tyle hałasu o nic”, 1982; J. Markuszewski: „Debiut” (w: „Obecność: Leszkowi Kołakowskiemu w 60. rocznicę urodzin”, 1987), J. Karpiński: „Taternictwo nizinne”, 1987; I. Szymańska „Obecny” („Tygodnik Kulturalny”, 43/1988) a także tekstów Anny Bikont i Joanny Szczęsnej („Towarzysze nieudanej podróży”) oraz Lidii Ostałowskiej („Mord w oranżerii”), opublikowanych w „Gazecie Wyborczej”. 

TP

 

 

 


Comments (0)

Rated 0 out of 5 based on 0 voters
There are no comments posted here yet

Leave your comments

  1. Posting comment as a guest. Sign up or login to your account.
Rate this post:
0 Characters
Attachments (0 / 3)
Share Your Location