Kilka refleksji przy okazji lektury książki prof. Roberto de Mattei pt. Sobór Watykański U. Historia dotąd nieopowiedziana.
Do grona ważnych książek dotyczących naszej wiary, Kościoła i ostatniego soboru, takich jak prace abpa Marcela Lefevbrea (oni Jego zdetronizowali oraz Oskarżam Sobór!), prof. Romano Amerio (Iota unum) i o. Ralpha Wiltgena (Ren wpada do Tybru. Historia Soboru Watykańskiego II) dołączyć teraz można książkę prof. Roberto de Mattei Sobór Watykański II. Historia dotąd nieopowiedziana.
Tytuł niniejszego artykułu został zaczerpnięty z tej książki i stanowi słowa papieża Pawła VI wypowiedziane w 1967 roku (s. 413). Z wypowiedziami Pawła VI trudno się często zgodzić, ale w tym wypadku jego słowa oddają dobrze rzeczywistość lat 1965- -67. Można, a nawet należy je rozszerzyć na lata wcześniejsze, czyli na czas obradowania ostatniego soboru i późniejsze, czyli na lata narastania kryzysu w Kościele.
Roberto de Mattei jest rzymianinem, urodził się w 1948 roku. Jest historykiem, piastuje wiele ważnych funkcji we włoskim życiu naukowym. Należy do kolegiów redakcyjnych kilku pism. Jest autorem wielu książek, posiada ogromny dorobek naukowy i dydaktyczny. W Polsce wydano jego książkę o profesorze Plinio Correa de Oliveirze pt. Krzyżowiec XX wieku oraz książkę pt. Dyktatura relatywizmu.
Problemem jest sobór, a nie jego interpretacja
Wiedziałem, że na soborze było źle, ale spodziewałem się, że aż tak bardzo — to była myśl, która pojawiła się w mojej głowie po lekturze dzieła, które zostało ujęte w niefortunne — z powodu treści — ramy. Oto na początku mamy Przedmowę do wydania polskiego, a na końcu Notę edytorską. W tej Przedmowie czytamy zdanie: „W powszechnej opinii przypisuje się Soborowi wypaczenia posoborowe, które zaistniały wbrew jego postanowieniom”. W mojej młodości towarzyszyło mi hasło „Socjalizm — tak, wypaczenia — nie”. Dziś zaczynamy słyszeć analogiczne wypowiedzi w rodzaju: „Sobór — tak, wypaczenia posoborowe — nie”. Tak jak wówczas nie mogłem powiedzieć „Socjalizm — tak”, tak dziś nie mogę powiedzieć „Sobór — tak”. Wówczas błąd leżał w socjalizmie, a jego skutkami były również wypaczenia. Podobnie teraz, błąd leży w soborze, który umożliwił posoborowe wypaczenia. Problemem jest sobór, a nie jego niewłaściwa interpretacja. Dokładnie pod terminem „sobór” kryją się przede wszystkim dokumenty na nim przyjęte. Problemem jest część tych dokumentów, a nie ich interpretacja.
Autor przedmowy napisał w innym miejscu jeszcze więcej: „Szacunek należny Soborowi domaga się, abyśmy przestali (…) obarczać go wypaczeniami i błędami praktyki posoborowej”. Nie! Jeśli książka prof, de Mattei ma służyć udowodnieniu tezy, że nie należy obarczać soboru odpowiedzialnością za wypaczenia i błędy praktyki posoborowej, to ja z tą tezą zgodzić się nie mogę.
Autor Przedmowy wyraził solidarność z wezwaniami do „zrozumienia Soboru i odczytania jego dokumentów w ramach nienaruszalnej ciągłości Tradycji”. Otóż jest to wezwanie zasadniczo słuszne, ale nie wiadomo, na czym dokładnie miałaby polegać jego realizacja i jakie miałyby być jego owoce. Odczytanie niektórych dokumentów soborowych w kontekście przedsoborowego nauczania Kościoła musi oznaczać dostrzeżenie różnic między nimi a nim. Te różnice z kolei nierzadko mają kaliber podobny do różnic występujących między zdaniami sprzecznymi. Postawiony w świetle katolickiej Tradycji sobór, staje się podobnym do króla, który może nie jest całkiem nagi, ale w jego garderobie są poważne braki.
Teza Przedmowy rozmija się z tezę autora
Tradycja Kościoła oskarża sobór, soboru nie da się obronić (przypomnijmy, że abp Lefebvre napisał książkę pt. Oskarżam Sobór!). Sobór można porównać do okrętu, który imponuje pod wieloma względami, ale problem polega na tym, że ma także kilka „drobnych” defektów. Wyrzutnie rakiet nie są sprawne, motory zawodzą przy dużej szybkości obrotów, a przede wszystkim stery źle zamontowano. Poza tym wszystko inne jest ostatnim krzykiem techniki morskiej. Czy taki okręt powinien wychodzić w morze? A jeśli wyjdzie, to niech się załoga nie dziwi, że na pokładzie dzieje się źle, a postawione zadania nie są wykonane jak należy.
Wydaje się, że wydźwięk omawianej Przedmowy mija się nieco ze stanowiskiem autora książki. Profesor de Mattei już we Wstępie poinformował o istnieniu „dwóch hermeneutyk soborowych”, „dwóch linii interpretacyjnych”. Pierwsza zawiera tezę 0 „ciągłości” soboru wobec Tradycji, zarówno pod względem historycznym, jak i teologicznym. Druga — tezę o „zerwaniu” soboru z Tradycją. Ta druga ma jeszcze dwie odmiany: umiarkowana zawiera tezę o zerwaniu historycznym, ale nie teologicznym („szkoła bolońska”); oraz zdecydowana — reprezentowana przez tradycjonalistów — zawierająca tezę o zerwaniu zarówno teologicznym, jak i historycznym.
Sam autor wydaje się stać po stronie „hermeneutyki zerwania” w jej odmianie umiarkowanej, bowiem napisał: „Dzisiaj nie istnieje żadna poważna alternatywa dla szkoły bolońskiej” (s. 20). Skomplementował jednak też „hermeneutykę ciągłości”, pisząc we Wstępie: „Formuła soboru w świetle Tradycji lub, jak wolimy, «hermeneutyki ciągłości», przedstawia sobą nie budzącą wątpliwości wskazówkę dla wiernych, ułatwiającą prawidłowy odbiór tekstów soborowych” (s. 14).
Gdzie w końcu jest prawda? Niech rozstrzygnie czytelnik…
Pojawiło się też kilka ciepłych słów pod adresem abpa M. Lefebvrea, o którym autor napisał, że „odegrał w Kościele rolę bohatera XX wieku” (s. 174). Tak więc można wyciągnąć z tej książki wniosek, że w sporze o sobór niemal wszyscy mają po części rację. A jeśli tak, to znaczy, że można uznać, iż niemal wszyscy także po części racji nie mają. Jednoznacznie negatywną postawę zajął prof, de Mattei jedynie wobec takich postaci, jak Bea, Chenu, Congar, de Lubac, von Balthasar, Danielou, Maritain, Rahner, Kiing, Lienart, Schillebeeckx et consortes. Jednoznacznie pozytywną zaś wobec prof. Plinia Correa de Oliveiry.
Zdaję sobie sprawę, że moje słowa mogą wywołać nieporozumienie, bowiem same terminy „hermeneutyka ciągłości” i „hermeneutyka zerwania” nie zostały w omawianej książce zdefiniowane. W ogóle nikt ich dotychczas precyzyjnie nie zdefiniował. Posługuję się nimi, bowiem znajdują się w książce i pełnią w niej ważną rolę. Znajdujemy w niej kilka niedopowiedzianych, nierozstrzygniętych, a jedynie przedstawionych kwestii. Autor zaprezentował rozbieżne stanowiska w różnych sporach, polemikach czy konfliktach, nie wskazując często, kto — jego zdaniem — miał rację.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że niemal wszyscy obecnie uczestniczący w sporze o ocenę soboru, znajdą w tej książce amunicję dla swoich dział. Autor najistotniejsze kwestie pozostawił do rozstrzygnięcia samemu czytelnikowi. Książka jest imponującym świadectwem erudycji autora, ale nie drogowskazem pokazującym cel. Niektórzy uważają, że właśnie na tym polega praca historyka: by poprzestał na prezentacji źródeł, a wnioski pozwolił wysnuć czytelnikom. Czy jednak istotnie tak jest? Inni pewnie doda- dzą, że od pokazywania drogi nie są historycy, tylko duszpasterze. Pewnie tak, ale czyż historycy — jeśli tylko mogą i potrafią — nie powinni wspierać duszpasterzy? Dziś potrzebujemy nie tyle odpowiedzi na pytanie: „Jak to było?”, ile wskazówki, co mamy robić. Czasy są trudne i bardzo prawdopodobne, że będą jeszcze trudniejsze.
Czyżby arcybiskup Lefebvre się mylił?
Umieszczona na końcu książki Nota edytorska rzuca wymowne światło na samo dzieło. Oto czytamy w niej: „Książka ta jest też skromną odpowiedzią na wezwanie Benedykta XVI, by porzucić hermeneutykę nieciągłości i zerwania z przeszłością” (s. 441). Ciekaw jestem, czy sam autor by się z tą opinią zgodził. Jeśli „porzucimy hermeneutykę nieciągłości i zerwania”, to albo zamilkniemy, albo trzeba będzie przyjąć „hermeneutykę ciągłości”. Jeśli zaś przyjmiemy „hermeneutykę ciągłości”, to trzeba będzie powiedzieć abp. Lefebvreowi, piszącemu książkę Oskarżam sobór!: „Ekscelencjo, nie miałeś racji!” A jednak to właśnie on miał rację.
Chciałoby się powiedzieć, zawołać, a nawet wykrzyczeć: „Dość kluczenia, dość asekuracji, powiedzmy wreszcie prawdę!” A prawda jest taka, że ostatni sobór otworzył
— wobec najazdu barbarzyńców — bramę katolickiej twierdzy Poddał twierdzę barbarzyńcom w być może szczerej, ale naiwnej nadziei, że po wejściu do twierdzy najeźdźcy ulegną wpływowi kultury i przestaną być barbarzyńcami. Jednak nic takiego się nie stało. Barbarzyńcy weszli przez otwarte przez obrońców bramy do środka. I pozostali barbarzyńcami, zamieniając twierdzę w koczowisko. Czym był sobór świadczą osoby dwóch papieży: jeden go otworzył, a drugi zamknął. Janowi XXIII komuniści wystawili w 1968 roku wielki granitowy pomnik we Wrocławiu, stojący zresztą do dziś. A Pawłowi VI po jego śmierci w 1978 roku hołd oddali najwyżsi rangą masoni włoscy (s. 440). Czyż to nie wystarczy?
To w końcu która z hermeneutyk jest słuszna?
A co znajdujemy w Konkluzji książki? Prośbę do papieża Benedykta XVI o „promowanie wnikliwego badania Soboru Watykańskiego II w całej jego złożoności” (s. 440). Cóż, to jest ogólna i bardzo nieprecyzyjna prośba, pod którą pewnie podpiszą się nawet najradykalniejsi moderniści. Problemem są wyniki tych badań. Badajmy — mówią wszyscy, ale co do wyniku badań zgody nie ma. Tymczasem drzwi już dawno zostały otworzone. Prawda o soborze jest znana. Została przedstawiona m.in. w książce abpa Lefebvrea pt. Oskarżam Sobór!. Czegóż można chcieć więcej?
Oczekiwałem, że książka prof, de Mattei zakończy się wskazaniem na abpa Lefebvrea jako na koło ratunkowe Kościoła. Gdyby tak się stało, to wówczas byłaby ona nie tylko pomnikiem erudycji, ale także drogowskazem, wskazującym zagubionym ludziom, dokąd powinni iść i w jaki sposób przeciwstawić się kryzysowi w Kościele. Jeśli dzieło w Konkluzji zawiera prośbę o badania przedmiotu, którego samo dotyczy, w tym wypadku soboru i jego następstw, to można by zapytać, czy takie dzieło spełniło swoje zadanie.
Autor w Konkluzji zaznaczył, że zabiera głos w debacie o soborze nie jako teolog, lecz jako historyk. Jest to sugestia, iż nie będzie przesądzał kwestii czy dokumenty soborowe są, czy też nie są sprzeczne z przedsobo- rowym nauczaniem Kościoła. Ale to właśnie jest kluczem do rozstrzygnięcia kwestii, która z hermeneutyk soborowych jest słuszna, a tym samym do oceny samego soboru.
Czy Kościół ma dostosować się do świata?
Już wspomniano, że dzieło prof, de Mattei jest imponującym wyrazem jego erudycji. Dzięki niemu czytelnik ma dostęp do informacji w innych warunkach praktycznie niedostępnych, bo „porozrzucanych” po różnych źródłach i zapisanych w różnych językach. Autor poświęcił na pewno sporo wysiłku, by te wiadomości odszukać, zebrać, uporządkować i przedstawić w ciągłym wywodzie. To imponujący wysiłek badawczy. Przywołajmy więc kilka tych perełek, kilka faktów ważnych, a nam nieznanych bądź zapomnianych.
Choćby opinię modernisty, jezuity o. Johna W. 0’Malleya o relacji pomiędzy soborem a tezą kard. Egidio da Viterbo, przedstawioną na otwarcie Soboru Laterańskiego V w 1512 roku. Kardynał kilkaset lat temu powiedział: „Ludzie powinni być przemienieni przez świętość, a nie świętość przemieniona przez ludzi”. Tymczasem formuła aggiorna- mento (uaktualnienie, dostosowanie), oddająca przesłanie soboru, stawia sprawę inaczej: „To nie ludzie dostosowują się do świętych nauk, ale święte nauki do ludzi” (s. 19).
Ojciec O’Malley słusznie zauważył, iż formuła aggiornamento odwraca „do góry nogami” pogląd kard. da Viterbo. Warto w komentarzu przywołać dwie wypowiedzi. „Kiedy Kościołowi nie udało się skłonić ludzi, aby praktykowali to, czego naucza, współczesny Kościół postanowił nauczać tego, co ludzie praktykują” — Nicolas Gomez Davila. „Nie chcemy Kościoła, który — jak to piszą gazety — zmienia się wraz ze światem. Chcemy Kościoła, który zmienia świat”
— Gilbert Keith Chesterton.
Zasmucające wydarzenia na Watykanie
30 czerwca 1963 roku odbyła się w Rzymie przed bazyliką św. Piotra wspaniała uroczystość: koronacja Pawła VI. Papież założył tiarę i wypowiedziano znamienną formułę koronacyjną: „Przyjmij tiarę ozdobioną trzema koronami, i wiedz, że jesteś ojcem królów i książąt, władcą świata, Wikariuszem na ziemi naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, któremu honor i chwała na wieki wieków” (s. 227). Była to uroczystość także smutna, bo — jak dotychczas — ostatnia. Koronowany papież zadecydował o „wycofaniu ceremonii koronacji papieskiej wraz z tiarą”, a samą tiarę 13 listopada 1964 roku oddał, stawiając na ołtarzu bazyliki św. Piotra (s. 335). I po co? By przypodobać się „demokratycznemu” światu?
Czy tiara przeszkadzała w chrystianizacji świata? Czy oddana uczyniła świat bardziej chrześcijańskim? Od tamtego czasu już żaden papież nie nałożył tiary. Od czasu Benedykta XVI zniknęła także z papieskich herbów. Jeden z czołowych progresistów soborowych abp Helder Pessoa Camara nazwał gest papieża Pawła VI „szaleństwem” (s. 335). Nie wiem, z jaką intencją wypowiadał tę ocenę, ale to rzeczywiście było szaleństwo. Podobnie jak szaleństwem było już po soborze „niespodziewane” całowanie stopy prawosławnego metropolity Melitona z Kapadocji (s. 428). Dodam, że ten czyn nie miał nic wspólnego z Wielkim Czwartkiem.
I jeszcze jedno smutne wydarzenie, spośród wielu innych, takich jak oddanie tiary, faktyczna likwidacja Kongregacji Świętego Oficjum, zniesienie Indeksu ksiąg zakazanych,, zniesienie przysięgi antymoderni- stycznej. Likwidacja 15 września 1970 roku Gwardii Szlacheckiej, będącej czymś innym niż Gwardia Szwajcarska. „Powołany przez Piusa VII w 1801 roku pod nazwą «Lance Spezzate», papieski korpus Gwardii Nobilów wyróżniał się przez 170 lat swoją wiernością i nieograniczonym szacunkiem względem papieża. W swoich alokucjach do patrycju- szy i szlachty rzymskiej Pius XII podkreślił wszystkie bogactwa duchowe, które charakteryzowały w przeszłości szlachtę, powierzając jej misję ich podtrzymywania i promieniowania nimi na cały współczesny świat. Wy, Gwardio Nobilów naszej Osoby — przemawiał do Gwardii Szlacheckiej 26 grudnia 1942 roku — jesteście naszą kolczugą, ozdobioną pięknem szlachetności na mocy przywileju krwi, który będąc niejako gwarantem waszej przyszłej wierności, promieniował w was blaskiem, zanim zostaliście przyjęci do korpusu wedle starego przysłowia: «Bon sang ne peut mentir» [dobra krew nie może kłamać]” (s. 398-399).
Arcybiskup musiał zrobić tof co zrobił
W książce pojawia się wielokrotnie nazwisko założyciela Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. W 306. przypisie znajdujemy krótką notatkę biograficzną abpa Lefebvrea (s. 124—125). I cóż tam widzimy? Pomijając błędy faktograficzne, czytamy: „Stolica Apostolska (…) musiała nałożyć na niego karę suspensy a divinis (…), a następnie ekskomunikować” (s. 125). Zwracam uwagę na słowo „musiała”. No tak, skoro było „przestępstwo”, musiała być więc kara. Skoro była „wina”, musiała być represja. Otóż Kuria Rzymska nie musiała ani suspendować, ani ekskomunikować abpa Lefebvrea.
Nie było żadnej winy, nie było przestępstwa, więc nie powinno, a tym bardziej nie musiało być żadnej kary. Czyny Arcybiskupa nie tylko że nie zasługiwały na karę, one zasługiwały na nagrodę! Kuria Rzymska nałożyła na Arcybiskupa niesprawiedliwe kary, ponieważ, po pierwsze, była opanowana przez ludzi przenikniętych soborowymi błędami i nie mogących wybaczyć Arcybiskupowi tego, że nie chce złożyć broni; po drugie — bo Kuria sama tego chciała. Tu dochodzimy do dziwnego spostrzeżenia. Profesor de Mattei wystąpił przeciw posoborowej rewolucji w Kościele, a jednocześnie uznał, że ta rewolucja musiała suspendować i ekskomunikować najkonse- kwentniejszego „kontrrewolucjonistę”.
Czym to jest, jeśli nie usprawiedliwieniem tej rewolucji w jej starciu z Arcybiskupem? Jeśli ktoś coś zrobić musi, to nie można mieć mu tego za złe. Jak konieczność, to koĄiecz- ność (was sein muss, muss seiri). Czy to możliwe, by jakiś kontrrewolucjonista napisały iż rewolucja roku 1789 musiała ściąć króla Ludwika XVI i królową Marię Antoninę?
Który z modernistów kiedykolwiek napisał, że abp Lefebvre musiał założyć Bractwo, musiał święcić kapłanów i musiał udzielić czterem z nich sakr biskupich? Modernista tak nie napisze. Arcybiskup musiał, powodowany chwałą Bożą i dobrem dusz, święcić kapłanów i przekazać sakrę biskupią. On musiał zrobić to, co zrobił.
Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, iż na s. 137 jest przypis nr 328, a w nim informację, że abp P. M. Ngo-Dinh-Thuc „po soborze wyświęcił kilku biskupów z własnej inicjatywy, za co został ekskomunikowany przez Pawła VI”. Nie ma w tym wypadku mowy, że papież musiał ekskomunikować abpa Thuca. Po prostu ekskomunikował, a czy musiał, czy tylko chciał — te sprawy są w przypisie pozostawione bez „kropki nad i”. Oto ciekawy przykład, jak różnie zostali w książce potraktowani abp Lefebvre i abp Thuc. Ten ostatni, dodajmy, przez część ostatniego okresu życia był sojusznikiem palmarian i sedewakanty- stów. To właśnie dla tych środowisk konsekrował biskupów.
De Mattei wspomina abpa Lefebvre’a
Niewątpliwie dzieło prof, de Mattei można porównać do leksykonu modernistów i an- tymodernistów XX wieku. Szkoda tylko, że nie ma indeksu osobowego. Jego brak ogranicza skuteczność korzystania z tej książki, którą można porównać z tego powodu do nienaostrzonego miecza. Zrekompensujmy, choć w niewielkim stopniu, brak indeksu osobowego podając strony, na których jest wymieniony w różnych kontekstach abp M. Lefebvre: 65, 95, 124-125, 157, 166, 174-177, 206, 251, 256, 263, 278-280, 297-298, 339, 341, 348, 356, 373, 381-382, 385, 387, 418-419, 430-432. Mam nadzieję, że żadnego miejsca nie pominąłem.
Zatrzymajmy się jeszcze przez chwilę przy rozdziale VII, a dokładnie przy jego punkcie VIII, noszącym tytuł Porażka konserwatystów po soborze. Brak tam jasnego stwierdzenia, że spośród duchownych, którzy na soborze bronili ortodoksji, po soborze w walce wytrwało tylko dwóch: abp M. Lefebvre i bp A. de Castro Mayer. Inni zrezygnowali lub zajęli się innymi sprawami, co na jedno wychodzi. Natomiast ci dwaj hierarchowie prowadzili walkę dalej i odnieśli zwycięstwo, choć bardzo dużym kosztem. Ale przecież nie o osobiste dobro im chodziło.
Pierwszy założył Bractwo Kapłańskie Św. Piusa X, a drugi Bractwo Kapłańskie Św. Jana Marii Vianneya. Obaj utrzymali katolicką Tradycję przy życiu, udzielając 30 czerwca 1988 roku sakry biskupiej czterem kapłanom Bractwa Św. Piusa X. To są zwycięstwa, których autor — biorąc pod uwagę tytuł punktu VIII — zdaje się za zwycięstwa nie uważać. Jednak Rzym pierwszego z tej dwójki potraktował surowiej. Oto po konsekracjach biskupich w liście Ecclesia Dei papieża Jana Pawła II z 2 lipca 1988 roku, zawierającym deklarację zaciągnięcia ekskomuniki, zostali wymienieni abp Lefebvre i czterej nowi biskupi, natomiast pominięto milczeniem bpa de Castro Mayera.
Z kolei w dekrecie Kongregacji ds. Biskupów z 21 stycznia 2009 roku, podpisanym przez kard. J. Ch. Re, zawierającym słowa
0 zwolnieniu z cenzury ekskomuniki, są nazwiska czterech konsekrowanych w 1988 roku biskupów, ale nie ma nazwiska abpa Lefebvrea. No cóż, może ktoś powiedzieć, że wymieniona Kongregacja zajmuje się tylko sprawami żyjących biskupów, jednak w sprawie zrehabilitowania abpa Lefebvrea papież Benedykt XVI stanowiska nie zajął.
Wszystko to sprawia, że nasze miejsce jest po stronie abpa Lefebvre a. Dobrze przysłużył się Kościołowi, ale także poniósł z tego powodu największą ofiarę. Poniósł i wciąż pośmiertnie ponosi, bowiem — chociaż orzeczona ekskomunika nigdy nie miała w rzeczywistości mocy obowiązującej — to jednak niektórzy takie znaczenie jej przypisują. Sprawiedliwość wymaga, by dobre imię śp. abpa Marcela Lefebvrea zostało publicznie i oficjalnie przywrócone.
Arcybiskup był zawsze lojalny wobec Kościoła
Założycielowi naszego Bractwa został poświęcony cały XII punkt pt. Casus Lefebvre w rozdziale VII. I tam znajdujemy gorzką pigułkę. Otóż użyta formuła, że Arcybiskup „od 1974 roku wyraźnie poróżnił się ze Stolicą Apostolską” (s. 430), jest niewłaściwa, bowiem sugeruje, że winę za to „poróżnienie” ponosi abp Lefebvre. Tymczasem prawda jest inna. To moderniści okupujący Rzym, szukali okazji, by unicestwić dzieło Arcybiskupa.
I taką okazję w 1974 roku znaleźli. Był to czas ogłoszenia przez Arcybiskupa deklaracji z 21 listopada 1974 roku. Czy on mógł milczeć? Nie mógł, jeśli nie chciał sprzeniewierzyć się swojej godności biskupiej, zobowiązującej go do obrony Kościoła. Podobnie jak kapłan nie może przestać nauczać katechizmu, jeśli nie chce podeptać obowiązków płynących ze swoich święceń.
Równie wątpliwe jest stwierdzenie, że Arcybiskup dopiero „siedem lat po zakończeniu Soboru (…) po raz pierwszy ocenił bardzo negatywnie Sobór Watykański II” (s. 430). Jeśli zestawimy tę wiadomość z tezą, że „linia akceptacji soboru została wybrana początkowo przez mons. Marcela Lefebvre” (s. 418), to galimatias mamy ogromny. Prawda jest inna. Od samego początku, jeszcze w czasie trwania obrad soborowych, Arcybiskup był krytyczny co do soboru. Dawał temu wyraz w swoich wystąpieniach na soborze i po soborze. Były to wystąpienia różnego rodzaju i różnego zasięgu.
Sugerować natomiast, że Arcybiskup zmienił swe stanowisko wobec soboru dopiero kilka lat po nim, jest całkowitym błędem. Nie zmienił, mógł co najwyżej swe stanowisko z czasem utrzymać, zradykalizować w formie. Nie przeczy temu nawet jego podpis pod dokumentami soborowymi w ich ostatecznym kształcie. Ten podpis nie był aktem poparcia dla samych dokumentów, tylko wyrazem zewnętrznej dyscypliny i lojalności wobec papieża. Akurat tę kwestię autor bardzo jasno wyjaśnił w punkcie pt. Powody porażki konserwatystów (s. 385-387). Dopiero z czasem kryzys okazał się tak głęboki, że lojalność wobec Kościoła nakazała w sprawie konsekracji biskupich nieposłuszeństwo wobec papieża.
Pomimo tych wszystkich zastrzeżeń, można cieszyć się, że książka prof, de Mattei została wydana w naszym kraju. Jej ostateczny bilans wypada zdecydowanie pozytywnie. Autor i wydawca książki dobrze przysłużyli się sprawie katolickiej Tradycji w Polsce, co nie znaczy, że nie mogli zrobić tego lepiej. Mogli, podobnie jak każdy z nas to, co robi, zawsze może zrobić lepiej.
(-)Piotr Szczudłowski






