X. Robert Mäder: Jestem Katolikiem

Article Index

Należy dziś pomyśleć o 24-tym rozdzia­le proroka Izajasza: Zatrzasną się fun­damenty ziemi. Włamaniem włamie się ziemia, skruszeniem skruszy się zie­mia. Poruszeniem poruszy się ziemia jako pijany i bę­dzie zdjęta, jako budka, jednej nocy.

Próbowano uporządkować ziemskie sprawy bez Chrystusa. Kamień węgielny usunięto. Wtedy zwaliły się wzniesione mury i zmiażdżyły dumnych budowni­czych. Żyjemy w czasach katastrof.

 

ks. prałat Robert Mäder

Jestem Katolikiem!

 

 

SPIS TREŚCI:

 

Czego chcemy.......................................................... 7

Program katolicki.................................................. 14

Teoria i praktyka................................................... 20

Ktoś ty?.................................................................. 25

Obowiązek wyznawania wiary............................ 31

Pókiż będziecie chromać na dwie strony?......... 36

Albo-albo................................................................ 42

Pedały i hamulec.................................................... 48

Ponęta świata......................................................... 54

Strzeżcie się!........................................................... 60

O ducha męczeństwa............................................ 65

Kto należy do Kościoła?....................................... 72

Jeden jest tylko nauczyciel................................... 78

Pokażcie się kapłanowi.......................................... 84

Tajemnica powodzenia.......................................... 89

W świecie nadprzyrodzonym............................... 94

Moje imię.............................................................. 102

Po bolszewicku czy po katolicku?.................... 108

Mimo wszystko - optymizm............................... 113

Zmartwychwstaniemy!........................................ 118

Ideał....................................................................... 124

 

 

 

 

 

PRZEDMOWA

 

       Należy dziś pomyśleć o 24-tym rozdzia­le proroka Izajasza: Zatrzasną się fun­damenty ziemi. Włamaniem włamie się ziemia, skruszeniem skruszy się zie­mia. Poruszeniem poruszy się ziemia jako pijany i bę­dzie zdjęta, jako budka, jednej nocy.

Próbowano uporządkować ziemskie sprawy bez Chrystusa. Kamień węgielny usunięto. Wtedy zwaliły się wzniesione mury i zmiażdżyły dumnych budowni­czych. Żyjemy w czasach katastrof.

W chwilach upadku mówi się dużo o ostrożności. Lecz błądzi ten, kto sądzi, że przysłuży się Kościołowi i że pracuje skutecznie dla zbawienia ludzi, jeżeli, po­wodując się mądrą wedle świata względnością, robi wszelkiego rodzaju ustępstwa dla tak fałszywie zwa­nej wiedzy, w próżnej nadziei, że w ten sposób łatwiej zdobędzie błądzących, gdy tymczasem sam naraża się na niebezpieczeństwo upadku. Jest tylko jedna niepo­dzielna, odwieczna, niezmienna prawda: Jezus Chry­stus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki! (Hebr 13).

 

        Pius X, z którego encykliki o Grzegorzu Wielkim1 słowa te cytujemy tutaj, podczas całego pontyfikatu nieugięcie walczył, jak drugi Grzegorz, z modernistycz­nym oportunizmem. Na skale Piotrowej zatknął sztan­dar katolickiej wiary jako sygnał ratunku naszych cza­sów. W tym kierunku niech oddziaływują karty tej książ­ki. Celem ich wykazać, że w odważnym wyznaniu ka­tolickiej wiary, fides intrepida naszego Ojca Świętego, leży uzdrowienie przyszłości. Powtarzamy też za Bar-bey d'Aurevilly: „Każdemu, wszędzie i zawsze winni­śmy prawdę. Tym, którzy mają prawdę w ręku, a rękę zaciskają, trzeba tę rękę odciąć". 

________________________________________________

'lucunda sane z 12.03.1904 r. (wszystkie przypisy od redakcji).

 

 

CZEGO CHCEMY

                                          

      WE WRZEŚNIU 1880 R. ODBYŁA SIĘ w Rzymie manifestacja na cześć re­wolucjonistki Ludwiki Michel. Jeden z wolnomularzy miał mowę, sławiącą Lucyfera, chorążego modernistycznych idei. Ktoś z tłu­mu zawołał: „Evvivo Satanal Niech żyje szatan!" Pięć ty­sięcy głosów powtórzyło: „Nie ma Boga! Niech żyje dia­beł!". Noszono przez całe lata w Genui podczas uroczy­stości Mazziniego czarną chorągiew z obrazem Lucy­fera. Prezydent antyklerykalnego koła, idąc za sztan­darem, oświadczył: „Naszym celem jest zatknąć chorą­giew szatana na wszystkich kościołach i na Watykanie. Przyjdzie dzień, gdy książę tego świata, pan nasz, za­tryumfuje nad Chrystusem, i jako prawdziwy Bóg czczo­ny będzie". A więc satanokracja - panowanie diabła!

      My głosimy teokrację, panowanie Chrystusa i Boga! Chrystus jest drogą. Mówimy „drogą", a nie jedną z wie­lu dróg. Jest tylko jedna droga. Chrystus jest prawdą. Powtarzamy „prawdą", niejedną z wielu prawd. Chry­stus jest życiem. To są trzy podstawowe prawdy ka­tolicyzmu.

       Św. Paweł w liście do Filipian taki stąd wyciąga wniosek: Bóg dał Chrystusowi imię, które jest nad wszelkie imiona; na imię Jezus wszelkie kolano klęka, które jest w niebie, na ziemi i pod ziemią. A więc pa­nowanie nad światem i jedynowładztwo! Teokracja! Wszyscy na kolana przed Chrystusem-Królem!

       Tego nie znosi duch modernizmu, który poza tym zwie się tolerancją. Wszystkie grzechy będą wam da­rowane, może nawet to, że zwiecie się katolikami, że w niedzielę chodzicie na mszę. Ale stańcie tylko przed fabrykami, bankami, redakcjami, ratuszami i parlamen­tami z wezwaniem: Na kolana przed Chrystusem! Wte­dy z wściekłością przeklinać będą waszą teokrację.

        Teokracja, tzn. powszechne, nieograniczone pano­wanie Syna Bożego w całym wszechświecie, a więc i na ziemskim globie -jest to najbardziej niemodernistycz-ne, nieliberalne, a zarazem najkonieczniejsze, najbar­dziej katolickie, co mamy do głoszenia z ambon i w prasie. Rozumiemy, dlaczego żydzi w to nie wie­rzą. Ale fakt, że katolicy widzą w tym mrzonki głów nierealnych świadczy, jak bardzo zbladła idea chrystia-nizmu u tak zwanych chrześcijan.

         My jesteśmy teokratami. Wyjaśniamy od razu, co przez to rozumiemy. Dla nas teokracja to panowanie nad światem i jedynowładztwo Syna Bożego. Po tym, co słyszeliśmy w noc wigilijną, panowanie nad świa­tem i jedynowładztwo Chrystusa samo się przez się rozumie: Chrystus jest Bogiem. Wszystko przez Nie­go się stało, wszystko powstało z Jego woli. Tak na­pisano w księgach świętych. To czytamy u św. Jana w rozdziale pierwszym: Chrystus jest Stwórcą wszechrzeczy.

         Dla ludzi myślących wszystko dalsze jest jasne. Stwórca wszechrzeczy jest ich właścicielem. Właściciel wszechrzeczy jest ich panem. Pan wszechrzeczy jest panem wszechświata; jedynowładcą, a więc teokracja Jezusa Syna Bożego! Wszyscy przed nią na kolana!

        W psalmie II mamy obraz chrześcijańskiej teokra-cji. Pan rzekł do mnie: Ty jesteś mym synem. Jam cie­bie dziś zrodził. Żądaj ode mnie, a dam ci pogany dzie­dzictwo twoje, a posiadłość twą kraje ziemi. Będziesz je rządził laską żelazną, a jako naczynie garncarskie pokruszysz je. A teraz, królowie, rozumiejcie; ćwicz­cie się, którzy sądzicie ziemię. Służcie Panu w bojaźni; a radujcie się Mu z drżeniem. Chwyćcie się nauki, by się kiedyś nie rozgniewał Pan, i byście nie poginęli z drogi sprawiedliwej.

         Słowa jasne. Jeżeli jednym wyrazem chce się okre­ślić stosunek religii do polityki, to tym wyrazem może być tylko - teokracja. Dziś nie inaczej. Nie demokra­cja, tylko teokracja. Nie panowanie ludu, tylko pano­wanie Boga. Prawo Jezusa, Syna Bożego, jest prawem nad prawami, najwyższą zasadą prawodawstwa dla wszystkich państw, normą wszystkich rządów, wszyst­kich dał ustawodawczych, począwszy od roku 33, Chry­stus, Król królów, Cesarz wszystkich cesarzy! Suweren-ność Jezusa musi być bezwzględnie ogłoszona. I to jest najbardziej naglący z wszystkich postulatów religijnych, politycznych i socjalnych.

         Przypominamy Syllabus. Co to jest Syllabus? Jest to wykaz fałszów modernistycznych, potępionych w r. 1864 przez Piusa IX. Papież potępił szczególnie polityczne fałsze liberalizmu, np. naukę modernistyczną o wolności sumienia, bezwyznaniowości państwa,

suwerenności ludu. Starzy ludzie umieją jeszcze opowiadać o burzach, które szły przez świat po ogło­szeniu Syllabusa. Glob ziemski słuchał i zdumiał się, gdy usłyszał, że jest liberalnym.

         A jednak to sprawa bardzo prosta. Pius IX powie­dział właściwie tylko to: Chrystus jest kamieniem wę­gielnym społeczności ludzkiej. Chrystus posiada bo­skie prawo panującego nad rodzajem ludzkim. To jego prawo panującego nie jest przemijające. Prawa Boże są ponad prawami ludzkimi. Wobec Chrystusa nie można powoływać się na ten lub ów artykuł konstytu­cji. Jest szaleństwem domagać się od Boga wolności sumienia, wolności religii, nabożeństw, słowa, zgroma­dzeń i prasy. Wobec Wszechmocy, odwiecznej mądro­ści, sprawiedliwości i miłości nie istnieją w ogóle żad­ne prawa, są tylko obowiązki. To rozumie każdy, któ­remu nowoczesny liberalizm nie odebrał resztek zdro­wego rozumu.

           Stworzenie może urządzić rewolucję, podnieść bunt, dopuścić się grzechu, ale budować prawo na grze­chu to postawić człowieka ponad Boga, a Boga poni­żej człowieka. Takie postawienie człowieka ponad Boga, a Boga poniżej człowieka jest rzeczywistym zde­tronizowaniem najwyższej Istoty.

          Wiemy, że rewolucja francuska ustawą parlamentu wyraźnie zdetronizowała Boga. Wiemy, że wówczas nie tyle chodziło o zniesienie monarchii króla, ile o usu­nięcie monarchii Boga. Historia dziewiętnastego stu­lecia, która jest właściwie historią liberalizmu, była dalszym ciągiem tej ustawy parlamentarnej i jej rozszerzenia się na cały świat drogą faktów.

         Dziś Królestwo boskie Chrystusa jest nieznane. Pascal słusznie zauważył: najdotkliwsze prześladowanie polega na przemilczeniu. Jeżeli doprowadzi się do tego, że nikt nie mówi już o danej osobie, to prędzej się ją tym pogrzebie, niż najgorszym prześladowaniem. Tą metodą zniesiono społeczne Królestwo Chrystusa.

       Gdzie dziś wśród ludzi czołowych mówi się serio o społecznym królestwie Chrystusa? Czy mówi się o nim wśród uczonych, kupców, polityków? Ta nowo­czesna bezwyznaniowość we wszystkich dziedzinach życia publicznego jest największym i najradykalniej-szym prześladowaniem Chrystusa w historii, bardziej szatańskim niż męka Wielkopiątkowa.

       W kołach wyższych nie mówi się już o Jezusie, bo nikt nie chce narażać się na przekleństwo śmieszno­ści, któremu podpada każdy, wysławiający kogoś, co ani w polityce, ani w nauce, ani w pracy codziennej, a wkrótce i w dobroczynności nie gra żadnej roli.

       My głosimy teokrację Chrystusa, panowanie Jezu­sa nad wszystkimi narodami i wszystkimi ludźmi nie tylko na podstawie Jego boskości, ale również na pod­stawie Jego odkupienia. Odkupienie jest osią dziejów świata. Prędzej wyobrazić sobie możemy koło bez środ­ka, niż historię świata bez Chrystusa. Żaden inny fun­dament założony być nie może.

       Byliśmy dziećmi gniewu. Służyliśmy Bogu w grze­chu. Chrystus odkupił nas z mocy zła, by nas oddać w ręce ojcowskiej miłości Boga. Wiecie, że odkupieni jesteście nie przemijającym złotem i srebrem, ale bez­cenną Krwią Chrystusa, Baranka bez zmazy. Jesteście własnością Tego, który was odkupił. Należycie do Chry­stusa Pana. Te dwa słowa nie mogą i nie powinny być rozdzielone. One należą do siebie: Chrystus-Pan. Heres universorum, mówi św. Paweł- dziedzic świata. Nic nie jest bardziej uzasadnione jak te prawa Ukrzyżowanego.

        Gdyby rzucić pytanie, czy nad światem ma pano­wać potęga tyranów, przebiegłość polityków, pienią­dze miliarderów czy miłość Baranka, bez wątpienia zde­cydowalibyśmy się wszyscy na imperializm miłości.

        Jeżeli więc tron świata z prawa należy się temu, który go najwięcej ukochał, to bez kwestii należy się Jezusowi. Głosimy teokrację przyjaciela grzeszników, przyjaciela dzieci, przyjaciela ubogich i chorych, bo­skiego Dzieciątka z Betlejem, męża boleści z Golgoty. Żądamy, aby On panował.

         Jest faktem niezaprzeczalnym, że obecnie w tę teo­krację Zbawiciela — tak naprawdę - wierzy zaledwie kilka cichych dusz w kraju. Ogółowi ta myśl wydaje się niepojęta i niewykonalna. Miłość Zbawiciela nie jest uznana za mocarstwo ani w polityce, ani w życiu go­spodarczym narodów. Wizerunek, a jeszcze więcej duch Ukrzyżowanego znika coraz bardziej z ratuszów, szkół, sal sądowych i warsztatów pracy. Gdyby przy­szedł dziki z afrykańskiej puszczy do naszych miast wielkich i pytał o chrześcijaństwo, z trudem zdołano by mu je pokazać poza kościołami i ogniskami rodzinny­mi. W życiu publicznym nie ma ducha chrześcijańskie­go. Jezus jest królem bez berła, cesarzem bez ziemi.

        Przed 30 laty wprowadzono na Stolicę Apostolską dziecię ongiś wieśniacze. Wstąpił i pisał: Omnia instau-rare in Christo! Wszystko odnowić w Chrystusie! Co to było? Ogłoszenie teokracji Chrystusa. Wszelkie ludz­kie poczynania, jakiekolwiek by były, muszą mieć du­cha Chrystusowego i kościelnego. Chrystus jest duszą wszystkich rzeczy. Chrystus jest powietrzem, którym oddychamy. Chrystus jest wszystkim! Nie ma innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni.

       My nie żądamy, aby papieże byli cesarzami, panu­jącymi nad światem, biskupi książętami, proboszcze burmistrzami. My tylko chcemy, aby kapłan-Chrystus stał na czele społeczności ludzkiej, na czele politycz­nego i socjalnego porządku. Ewangelia jest podstawą publicznego życia! Wszystko, co czynimy, czyńmy w du­chu Chrystusowym. Niech wszystko pochodzi z wiary! Wszystko, bo jesteśmy katolikami!

       Inni przy każdej sposobności zaznaczają, że są de­mokratami, bo tak wymaga postęp. My zaś przy każ­dej sposobności wyznawajmy, że jesteśmy teokratami. Dzieciństwem byłoby oczekiwać uzdrowienia świata od demokracji i panowania ludzi. Rozum wskazuje, że uzdrowienie może nam tylko dać teokracja, tj. panowa­nie Wszechmocnego. Kto dobrze życzy ludzkości, ten modli się i pracuje dla najwznioślejszego ze wszyst­kich ideałów, nad zburzeniem modernistycznego sata­nizmu i zaprowadzeniem teokracji katolickiej. Królo­wanie Chrystusa Boga-Kapłana na ziemi.

       Wszyscy prawdziwi reformatorzy, według wyraże­nia angielskiego kapłana, dążyli do teokracji. Ja dodam: Wszyscy prawdziwi chrześcijanie mają w naturze coś kapłańskiego i dążą do teokracji Chrystusa. Słowa w li­ście do Filipian muszą stać się jeszcze raz pełną praw­dą: wszelkie kolano ma się ugiąć na ziemi, w niebie i pod ziemią. Albo, co na to samo wychodzi: chwała Bogu na wysokości, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli.

 

PROGRAM KATOLICKI

                     

     PROGRAM KATOLICKI ZAWARTY JEST W EWAN-gelii o kwasie i ziarnku gorczycznym. Mamy tam przedstawione ostateczne cele Kościo­ła. Ewangelia o ziarnku gorczycznym jest ob­razem zewnętrznej polityki państwa. Ewangelia o kwa­sie jest obrazem polityki wewnętrznej. Na zewnątrz żąda Kościół rozkrzewienia wiary aż po krańce ziemi, pokąd nazwa Kościoła powszechnego nie stanie się peł­ną prawdą. Dotychczas żądanie jego tylko połowicz­nie spełnione. Kościół, stawszy się z ziarnka gorczycz-nego drzewem, ocieniającym cały świat, musi równo­cześnie być jako kwas wszystko przenikający.

      Katolicyzm zewnętrzny bez wewnętrznego jest jako ciało bez duszy, jako trup. 0 tym niech pamiętają szczególnie ci, którzy na dowód potęgi katolicyzmu cytują wielkie liczby, mając na względzie rosnącą licz­bę kościołów katolickich, stowarzyszeń, czasopism i in­stytucji dobroczynnych. Sw. Jan w Objawieniu mówi o czasie, kiedy chrześcijanie będą tylko z imienia, będą żyli, a będą umarli. Dużo jest katolików z imienia i po­zoru. Ale królestwo niebieskie podobne jest kwasowi, który niewiasta zmieszała z trzema miarami mąki, a pó­ki wszystko nie skwaśniało. Wszystko. Całość!

       Przypowieść ewangeliczna o kwasie uczy nas, czym jest życie katolickie z wiary. Czasy teraźniejsze cha­rakteryzuje chwiejna połowiczność. Nie mamy odwagi wiary katolickiej przemyśleć i w życie wprowadzić aż do ostatnich konsekwencji, choć niemodnych i niepopularnych. Uznajemy ją może jako całość, ale w szczegółach często nie jesteśmy katolikami. Dąży­my do tego, by katolicyzm ścisłych wyznawców Pisma świętego, katolicyzm pierwotnych chrześcijan i śre­dniowiecza zmodyfikować i do czasu dostosować. Po­suwamy się w tym krok za krokiem. Zrazu nie chcemy rezygnować z żadnej kreseczki katolickiej nauki. Tylko o niektórych punktach przez rozsądek i ustępliwość mówić nie chcemy. Nie mówimy o tym, że tylko w Ko­ściele jest zbawienie, i że kto nie wierzy, jest potępio­ny. Wzbraniamy się wyraźnie oświadczyć, że protestan­tyzm, liberalizm i socjalizm są przez Kościół potępio­ne jako nauki błędne. Unikamy słów:  ciężki grzech, po­kuta, piekło.

         Z czasem dochodzi do tego, że pewne prawdy by­wają zasadniczo przez mówców i pisarzy pomijane. Zni­kają z mównicy, z prasy, z literatury, a ponieważ nie są czytane ani słyszane, znikają z myśli i rozmów katoli­ków. Tak to się zaczyna. A kończy na wątpieniu i nie­wierze. To, o czym rozsądek i ustępliwość nie pozwala nam mówić ani pisać, bywa powoli z Credo wykreślone, jako rzecz poboczna. Tą drogą odpadają od wiary całe kraje i całe epoki. W taki sposób świat nowoczesny, a przede wszystkim ludzie inteligentni stracili wiarę.

       Przypowieść o kwasie wykazuje, że kto się mieni katolikiem, tego cały światopogląd winien być na wskroś katolicki. Albo cały jego świat myśli jest kato­licki - albo niekatolicki. Wszystko albo nic! Katolik albo niekatolik! Boskie objawienie musimy przyjąć w całej jego rozciągłości. Kto jedno słowo, które wyszło z ust Boga, odrzuca, ten logicznie musi wszystko odrzucić. Kto w jednym jedynym razie „zawiódł się" na prawdzi­wości i nieomylności Boga, ten nie może z absolutną pewnością oprzeć się we wszystkich innych. W życiu wiary znaczy zasada: wszystko albo nic! Katolik albo niekatolik!

        Kościół zawsze przez wszystkie wieki trzymał się tej zasady. Kto jednej przez Boga objawioną i przez Kościół do wierzenia podaną prawdzie świadomie i do­browolnie zaprzecza, ten z Kościoła jest wykluczony. Kościół znosi w swojej społeczności grzeszników, ale nie znosi niewierzących. Zaznaczył to także Ojciec Święty Benedykt XV w pierwszej encyklice1: „Wiara ka­tolicka jest tego rodzaju, że nie można do niej nic do­dać ani ująć. Albo przyjmuje ją się całą, albo odrzuca całą". Wszystko albo nic!

         Katolik albo niekatolik! Królestwo niebieskie po­dobne jest kwasowi, który niewiasta zmieszała z trze­ma miarami mąki, aż wszystka skwaśniała. Ci, którzy, pomijając przypowieść o kwasie, na innej drodze, za pomocą wszystkich możliwych reform, mądrością i siłą ludzką chcą świat ratować - błądzą, z rozczarowania wpadają w rozczarowanie, z zawodu w zawód, aż do­chodzą do zupełnego zwątpienia.

         Jak przed 1900 laty, tak i dziś świat może być tylko w jeden sposób uratowany.

___________________________________________________

1 Ad Beatissimi Aposłolorum z 1.11.1914 r.

Pełną nieumniejszoną ka­tolicką prawdę trzeba wlać w umysły pismem i słowem, póki cały świat myśli ludzkiej katolicyzmem przekwa-szony nie zostanie. Najpierw myślmy po katolicku, a sa­mo przez się po katolicku czynić będziemy. Każda inna praca, odbywająca się nie tą metodą, jest pozbawiona błogosławieństwa Bożego i nosi w sobie przekleństwo bezpłodności.

       Chrystusowa przypowieść o kwasie żąda nie tylko zupełnego przejęcia się umysłów prawdą katolicką, ale wniknięcia jej głębokiego w życie praktyczne. Proces przekwaszenia, począwszy od głowy, musi objąć całe­go człowieka. Kto wierzy we wszystko, co Bóg objawił i Kościół do wierzenia podaje, jest katolikiem. Ale nie wystarcza być katolikiem, trzeba być dobrym katoli­kiem. Nazywam złym katolikiem tego, który żyje w cięż­kim grzechu, a dobrym katolikiem, który się strzeże grzechu powszedniego i dąży do doskonałości, aż wszy­stek będzie przekwaszony.

        Tutaj, jak i w dziedzinie wiary, wchodzi w grę pew­ne minimum katolickości. Zasadą tego minimalnego ka­tolicyzmu jest: Możliwie jak najmniej! Czy chodzi o mo­dlitwę, chodzenie do kościoła, przyjmowanie Sakra­mentów, dobroczynność, obowiązki stanu, zawsze to samo: możliwie najmniej! Według sądu tych ludzi naj­lepszymi kaznodziejami i spowiednikami są ci, co naj­mniej żądają. Kościół, a za nim kapłani winniby się sto­sować do rzeczywistych stosunków. Teoria i praktyka są dwie odrębne rzeczy. Ideał jest piękny, ale nie spo­sób go urzeczywistnić. Tak dowodzą wyznawcy minimalnego chrystianizmu.

       A czego dowodzi przypowieść o kwasie? Ona potępią minimalny chrystianizm. W religii musimy my­śleć maksymalnie. Nie mamy prawa żądać więcej, niż żąda Bóg. Nie mamy prawa mówić o przykazaniach, gdzie przykazań nie ma, o przepisach, gdzie jest tylko rada, o ciężkich obowiązkach, gdy chodzi o drobnost­ki. Ale z drugiej strony nie mamy prawa żądać mniej, niż Bóg żąda, nazywać coś tylko radą, co jest ciężkim obowiązkiem, nie wolno nam ani z ambony, ani w kon­fesjonałach, ani w prywatnych rozmowach, ani publicz­nie osłabiać praw, które są przykazaniami Bożymi. Czy­tamy w Piśmie świętym: Niebo i ziemia przeminą, ale ani jedna kreska ani jeden punkt z przykazań nie prze­minie. Jeżeli ktoś jedno z tych przykazań, choćby naj­mniejsze, przestąpi i ludzi tak uczy, ten będzie nazwa­ny najmniejszym w Królestwie niebieskim (Mt 5, 18). I dalej napisane jest: „Synu człowieczy! Jeżeli mówię bezbożnemu: Umrzesz śmiercią! a ty mu tego nie oznaj­misz i nie powiesz mu, aby się nawrócił ze złej drogi i żył, to niech ten bezbożny umrze w owym występku, ale krwi jego zażądam z twej ręki" (Ez 3).

       Co z tego wynika? Że teoria nie może się nigdy naginać do praktyki, ale praktyka musi się zawsze sto­sować do teorii, tak jak słońce nie może stosować się do zegarków, tylko zegarki do słońca. Żądajmy więc możliwie najwięcej, wszystkiego! Przypowieść o kwa­sie potępia minimalny katolicyzm!

Ta przypowieść powinna doprowadzić do rachunku sumienia. Czy wiarę naszą przyjmujemy w całości, nie opuszczając z niej i nie ukrywając żadnego szczegółu? Czy jesteśmy tak katoliccy, że w naszych rozmowach i czynnościach ten jedyny cel mamy na oku, i czy wszyst­ko w nas, nie wyłączając spraw materialnych, polityki czy lektury, przekwaszone jest duchem katolickim?

       Jest faktem, że obecnie na całym świecie katolic­kim panuje ów minimalny katolicyzm. To „możliwie najmniej katolickiego" przeważa w tym, co się czyta, co się pisze, w tym co się mówi, w tym, co się czyni. Kwas leży zamknięty. Obawiają go się. Sądzą, że świat wkoło nas może stać się zbyt katolicki, zbyt klerykal-ny. I to jest najgłębsza przyczyna, dlaczego nie idzie­my naprzód.

       Rewolucja maksymalistyczna uderza w bramy Eu­ropy. Maksymalizm fałszu i zła może być tylko pokona­ny przez maksymalizm prawdy i miłości. Wszelki mini-malizm jest bezwładem.

 

TEORIA I PRAKTYKA

                                                         

       Z KAZALNIC, W ROZMOWACH 1 PISMACH głosimy prawdę. Ludzie uznają, że to, co mówimy, samo w sobie jest słuszne, ale w obecnych stosunkach jest niewykonal­ne. Mówią, że przyszliśmy sto lat za późno, to znów, że sto lat za wcześnie, że teoria i praktyka to dwie odrębne rzeczy. Tym ostatnim zdaniem otwiera się furt­kę tchórzostwu, niesumienności i zdradzie. Nie ma wy­padku, który według tej teorii nie mógłby być siłą rze­czy usprawiedliwiony.

      W następstwie tego wszyscy głębsi głosiciele prawd katolickich uznani są jako nie liczący się z rzeczywi­stością, bezużyteczne gaduły, trwoniący czas na mar­ne. Poza otwartymi i zdecydowanymi wrogami wiary uważam za najniebezpieczniejszych tych ludzi, którzy katolicką prawdę swoim pojęciem teorii i praktyki przedstawiają jako przestarzałą, nie na czasie i nie­możliwą. Ponieważ to błędne i złe zapatrywanie jest dziś w katolickich kołach nadzwyczajnie rozpowszech­nione, przeto mamy obowiązek wypowiedzieć mu wojnę i walkę bezwzględną.

        Teoria musi stać się praktyką. Na to ona istnieje. Teoria chrystianizmu jest naukowym wytłumaczeniem prawd wiary, przykazań i środków łaski. Teoria chry­stianizmu wskazuje w co wierzyć i co czynić, żeby do­stać się do nieba. Teoria chrześcijańska jest słowem i przykazaniem Bożym. Jeżeli Bóg mówi i coś rozkazuje, to jasne, że to wypełnione być musi. Słowo musi stać się czynem i życiem.

         Kto chce wiedzieć, czym jest słowo Boga, niech przeczyta opis biblijny stworzenia świata: „I rzekł Bóg: Niech się stanie światło. I stało się światło. I rzekł Bóg: niech się stanie utwierdzenie między wodami. 1 stało się tak. I rzekł Bóg: Niech się staną światła na utwier­dzeniu nieba. I stały się". „Bóg rzekł". Co to jest? Jed­no słowo. Teoria! „I tak się stało". To czyn, praktyka! U Boga nie ma różnicy między teorią a praktyką. Każ­de słowo jest jak wspaniałe dzieło stworzenia,jak nowy powstający świat.

          Teoria musi stać się praktyką! Ze słowa Bożego dzieło Boże! Nie tylko w świecie przyrody, w świecie gwiazd, roślin i żywiołów, ale także w wolnym świecie ludzi. Praktyka ludzka musi się we wszystkim stoso­wać do teorii boskiej. Bóg mówi, i to się staje!

          Na górze Synaj rozpoczyna się nowe duchowe two­rzenie. Słowa, które Najwyższy wyrzekł wśród grzmo­tów, błyskawic i trąb, są słowami Stwórcy, podobne tym, które wyrzekł przy powstawaniu światów. Każde z dzie­sięciu przykazań stwarza świat moralnego porządku, piękna i szczęścia. Bóg nie mówi próżnych słów, jak ludzie. Teoria chce być praktyką, słowo czynem, pra­wo rzeczywistością.

         Teoria, prawda katolicka, jest jako ziarno nasienne. Chce dostać się do ziemi, kiełkować, rosnąć, kwit­nąć i owoc przynosić. Jeżeli mówię o ziarnie, że jest nieurodzajne, to tym samym przeznaczam je na na­wóz. Jeżeli o jakiejś prawdzie mówię, że w praktyce nie sposób jej ziścić, co znaczy, że jest nieużyteczną, to tak, jak gdybym powiedział, że jest bez wartości. Nie warto o niej już mówić. Bo mówić o rzeczy nieuży­tecznej i zbytecznej jest głupotą i stratą czasu.

        Czym jest wcielenie Syna Bożego? Wezwaniem, aby pozwolić słowu Bożemu przybrać w nas kształt! Na po­czątku było Słowo, a Słowa było u Boga, a Bogiem było Słowo. Tak było na początku u Boga. Wszystko przez Niego się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. I Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami, i widzieliśmy chwałę Jego (J1). Odwieczne, niewidzial­ne Słowo stało się widzialną rzeczywistością.

        Chrystianizm chce bezustannego powtarzania się tej wzniosłej tajemnicy wcielenia.

        Słowo Boże ma w nas na nowo w kształt się oble­kać. Jeżeli ktoś twierdzi, że to jest niemożliwe, że bo­ska teoria chrystianizmu a ludzka praktyka są to dwie rzeczy niezgodne, że czysta, nieumniejszona wiara ka­tolicka nie może być urzeczywistniona - to nazwę to he­rezją. To fałsz. Sprzeciwia się wyraźnemu słowu Tego, który powiedział: Jarzmo Moje jest słodkie, a ciężar Mój jest lekki, a łaską Moją można wszystko, jeżeli się chce!

         Co więcej; bluźni, kto myśli i mówi: Chrystusie, na­uczyłeś nas rzeczy, które wiecznie pozostaną czystą teorią, rzeczy, które nie dadzą się wykonać, i dlatego są bezużyteczne! Bluźni, kto twierdzi, że krzyż jest czystą teorią, że nie można naśladować tej cierpliwo­ści i miłości. Bluźni, kto twierdzi, że obraz Serca Jezusowego jest czczą teorią, i wezwanie: Uczcie się ode mnie, albowiem jestem cichy i pokornego serca - jest czymś nierealnym, bo nieziszczalnym. Bluźni, kto twier­dzi, że Bóg dał szóste przykazanie dla młodzieży i dla małżonków, ale że dziś to przykazanie jest tylko teorią niemożliwą w życiu.

        Widzimy, do czego dochodzimy z tą zasadą: teo­ria i praktyka są to dwie odrębne rzeczy. Tak dochodzi­my ostatecznie do odrzucenia całej chrześcijańskiej moralności Ewangelii. Teoria musi być w czyn wpro­wadzona, i jak historia wszystkich ludzi dobrej woli stwierdza: teoria może stać się praktyką! Z tego wyni­ka inna myśl: praktyka musi zawsze służyć teorii, tak jak życie musi podlegać przykazaniu. Jeżeli się dziś twierdzi, że chrześcijaństwo musi wejść na nowe dro­gi, pogodzić się ze światem i dostosować do czasu, to ci, co to mówią, okazują, że może coś rozumieją ze spraw świata, ale nie pojmują ducha chrystianizmu. Żądać, aby boska teoria moralności chrześcijańskiej i wiary katolickiej stosowała się w praktyce do dnia i kraju, mogą tylko ludzie, którzy nie umieją myśleć.

        Co jest absolutne, nie może stosować się do przy­padkowego, co niezmienne - do przemijającego; wiecz­ne do czasowego, boskie - do ludzkiego. Odkąd bo­ska teoria musiałaby się stosować do ludzkiej prakty­ki, a zatem boska nieomylność do ludzkiej omylności i niewiadomości, boska świętość do ludzkiej grzesz­ności, boska potęga do ludzkiej słabości, boska nie­zmienność do ludzkiej zmienności — ludzkość wzię­łaby rozbrat z Bogiem. Człowiek stałby się bogiem! Bóg zdetronizowany stałby się zależny od każdorazowych „stosunków".

      Oto, dokąd dochodzimy, przystosowując Kościół do czasu, jak chce tak zwany modernizm.

      A więc nie do czasu służy nauka kościelna, ponie­waż teoria nie jest służebnicą praktyki, ale do wiecz­ności, ponieważ rozum i wiara mówią nam, że prakty­ka jest służebnicą teorii, tj. służebnicą Boga, Jego sło­wa i Jego przykazania.

 

KTOŚ Ty?

 

    RAZU JEDNEGO ŻĄDANO OD JANA DOKUMEN-tów osobistych. Władcy Jerozolimy, kapła­ni, rząd, uczeni w piśmie - wszyscy chcieli siedzieć, kto jest ten wędrownik znad Jorda­nu, okryty sierścią wielbłądzią, karmiący się szarańczą. Kto jesteś? - spytali. Wtedy wyznał, nie skłamawszy. „Nie jestem Chrystusem". Jan nie chce zwać się tym, kim nie jest.

     Scena ta przypomina zdarzenie z życia św. Hiero­nima, największego w historii znawcy Biblii. Było to w połowie postu. Z Hieronima została już tylko skóra i kości. Choroba trawiła wyniszczone ciało. Tylko lekki płomyk życia tlił jeszcze w piersi. Mówiono o pogrzebie.

     Naraz Hieronim popadł w zachwycenie. Światło nie­biańskie opromieniło go. Stanął przed sędzią. Jest zwy­czajem na sądzie, że najpierw ustalają personalia. Kto jesteś? Chrześcijanin, wyznawca Chrystusa. Twarz sę­dziego zachmurzyła się: Kłamiesz. Ty jesteś cyceroń-czyk. Gdzie skarb twój, tam i serce twoje. Hieronim wyrzekł się wszystkiego; domu rodzinnego, rodziców, rodzeństwa, krewnych,jadła, napoju. Tylko zjedna rzeczą nie mógł się rozstać - z biblioteką, którą z Rzymu zabrał był do pustelni w Betlejem. Niekiedy czytywał któregoś z pisarzy pogańskich, a ze szczególnym za­miłowaniem Cycerona. Przypomniał mu to teraz sędzia. Jesteś cycerończyk, a nie chrześcijanin. Hieronim za­milkł. Na rozkaz sędziego został przez służbę sądową ubiczowany. Wśród tysiącznych razów słychać było łka­nie oskarżonego. Słudzy sądowi, poruszeni litością, rzucają się do stóp sędziego i błagają o zlitowanie. Hieronim przysięga, że nigdyjuż pogańskiej książki nie weźmie do ręki.

         W tej chwili umierający wraca do życia. Wszyscy otaczający go są do żywego poruszeni. To nie był sen. Jeszcze ból skręca członki świętego. Jeszcze jego ra­miona są sine od razów. Jeszcze płyną łzy skruchy z otwartych znowu oczu. Hieronim jest ze swego upodobania wyleczony.

         Czy nasi nowocześni chrześcijanie ostaliby się przed takim sądem? Szczerość winna być bezwzględ­na! Precz z kulisami! Niech zniknie wszelka obłuda! Masz być tym, czym się zwiesz. Twoje imię niech bę­dzie wyrazem twej istoty.

         Pokaż dokumenty! Jak imię twoje? Zwiesz się chrześcijaninem, katolikiem. Składasz jako dowód świa­dectwo chrztu. Dokumenty mówią jedynie, czym być powinieneś, a nie czym jesteś. Pokazujesz ostatnie po­kwitowanie za uiszczony podatek kościelny. Papier ważny, ale pokwitowanie podatku kościelnego nie wystarcza jako paszport do Królestwa niebieskiego.

        Twierdzisz, że jesteś chrześcijaninem, a ja temu zaprzeczam. Żądam przeszukania domu, rewizji twej biblioteki. Co czytasz? Książki protestanckie, liberalne, socjalistyczne, bezbarwne zabierają tyle miejsca w twej bibliotece, że można wątpić o twym duchu re­ligijnym. Wszystko, co tam się znajduje, i to, czego tam nie ma, mówi przeciwko tobie. Twoja biblioteka mówi mi więcej, niż świadectwo chrztu. Ten dokument zbija tamten. Twoja biblioteka i gazety - są biblioteką i prasą liberała, światowca, a nie chrześcijanina. Jesteś tchórzem bez charakteru, zdrajcą.

       Jeżeli chodzi o ustalenie liczby katolików w jakimś kraju, chętnie się przesadza. Tylu ludziom udaje się w gwałtownej potrzebie wydostać metrykę katolicką. Liczba chrześcijan jest jednakże znacznie mniejsza, niż ilość metryk. To, co czytasz, określa, czym jesteś. Za­rzut "jesteś cycerończykiem" ma dziś tysiąc razy więk­sze uzasadnienie, niż za czasów Hieronima.

       Drugie posiedzenie sądowe. Ów cyceronizm, owo współdziałanie okazują się przede wszystkim w życiu stowarzyszeń. Każde stowarzyszenie, każda organiza­cja jest na usługach pewnej idei. Neutralnych stowa­rzyszeń jest równie mało, jak neutralnych ludzi. Albo są za, albo przeciw Kościołowi, jego dogmatom i przykazaniom. Są albo katolickie, albo niekatolickie.

        Kto przystępuje do organizacji, czy to towarzyskiej, politycznej, czy gospodarczej, czy też o charakterze ogólnospołecznym, przyjmuje wewnętrznie albo przy­najmniej zewnętrznie jej zasady, popiera ją i staje się współodpowiedzialnym za jej działalność. Jeśli zasady te są złe, wówczas nic zgoła, ani zysk materialny, ani ciężkie położenie finansowe, nie usprawiedliwi współ­działania z taką organizacją.

        Stosownie do zasady ewangelicznej: „1 na co zda się człowiekowi, jeśli cały świat zyskał, a na duszy szkodę poniósł" - powinien katolik, tak jak chrześcijanie i męczennicy wszystkich czasów, raczej z głodu zgi­nąć albo pozwolić się rozszarpać niż przystąpić do or­ganizacji, która chociaż w jednym punkcie sprzeciwia­łaby się religii katolickiej i moralności.

        To, że nowocześni katolicy, nawet członkowie kon­gregacji, mało się z tym liczą, dowodzi, że duch pier­wotnych chrześcijan rzadko i słabo nas żyje. Niech każ­dy czyni, jak mu się podoba. Niechaj dla zysków mate­rialnych trzyma się protestantów, liberałów i socjali­stów, ale miejmy przynajmniej prawo wymagać od nie­go, aby się nie nazywał katolikiem. Niech nie kłamie i wyzna: podarłem swoją metrykę chrztu. Nie jestem już katolikiem, jestem protestantem, liberałem, socja­listą. W interesie uczciwości publicznej niechaj każdy trzyma się nazwy, która mu się należy! Kto jest zwo­lennikiem Cycerona, niech się zwie cycerończykiem, kto jest wyznawcą Chrystusa, niech się zwie chrześci­janinem.

       Zwiesz się katolikiem. Jesteś raczej Szwajcarem, Germanem, Gallem. Dotykamy najgłębszej rany. Twier­dzą, że katolicyzm, Kościół, papiestwo zawiodły w dzi­siejszym kryzysie świata. To nieprawda! Nie można twierdzić o lekarstwie, którego się nie użyło i odrzuci­ło, że było użyte rzeczywiście według przepisu, a jed­nak nie pomogło.

       Istotnie duch katolicki, jako lek powszechny na cierpienia i bolączki ludów i rządów, był przez papie­stwo światu ofiarowany, ale go świat nie przyjął. Mamy poszczególnych ludzi, którzy starają się w sobie wyra­biać katolickiego ducha prawdy, sprawiedliwości i mi­łości, ale narody i rządy jako takie tego nie uczyniły.

      Ani jeden naród, ani jeden rząd od 1 sierpnia 1914 roku nie stał się katolickim. Katolicyzm Kościoła, jego nauki, jego środki i łaski nigdy i nigdzie jeszcze nie zawiodły, ale zawiodły narody, które mają odwagę zwać się katolickimi, nie odważając się nimi być.

       Co znaczy katolicki? Powszechny, obejmujący wszystkie narody, internacjonalny. Idea Kościoła jest ideą jednej wielkiej rodziny narodów, w której wszyst­kie szczepy, nacje, języki są zbratane. Harnack, wybit­ny teolog protestancki w Niemczech, zaliczał do pasy­wów tak zwanej reformacji fakt, że od czasu odpad­nięcia od Kościoła katolickiego osłabł bardzo w prote­stantyzmie zmysł skutecznego, powszechnego brater­stwa ludzi przez Ewangelię, urzeczywistnienie idei ,jedna owczarnia i jeden pasterz".

       Czego protestantyzm nie dokonał, to sprawi mo­dernistyczny nacjonalizm. Katolicka myśl, o wielkiej ro­dzinie ludów z jednym Ojcem w Niebiesiech i Jego za­stępcą papieżem, z narodami jako dziećmi i braćmi, ginie coraz więcej ze świadomości ludzi. Siła odśrod­kowa, rozbijająca narody, pokonała siłę dośrodkową Ko­ścioła. Liczba tych, którzy przede wszystkim zwą się Szwajcarami, Niemcami, Francuzami, Amerykanami, a dopiero później katolikami, wzrasta zatrważająco.

        Kiedy nastanie pokój? Wtedy, gdy katolicki nadna-cjonalizm stanie się znowu silniejszy od liberalnego nacjonalizmu; gdy siła dośrodkową chrystianizmu sil­niejszą będzie od pogańskiej, egoistycznej siły odśrod­kowej; gdy znów najpierw po katolicku, a dopiero po­tem w duchu narodowym myśleć będziemy; gdy idea współprzynależności zajmie miejsce wybujałego patrio­tyzmu. Kto tego nie rozumie, może być rodowitym Szwajcarem, Niemcem czy Francuzem, ale katolikiem nie jest. Katolik znaczy powszechny.

Więcej uczciwości! Niech nikt nie nazywa się tym, czym nie jest. Niech każdy będzie tym, czym się zwie. Kto ma odwagę powiedzieć: Christianus sum, niech się stara nim być, myśląc, mówiąc i czyniąc jak Chrystus. Kto ma odwagę zwać się katolikiem, niech to stwier­dza życiem własnym. Jakie imię, taka praca, lektura i to­warzystwo. Jaki człowiek jest wewnętrznie, taki niech będzie na zewnątrz. Kto tego nie chce, niech będzie uczciwy i zrezygnuje z imienia katolika. Napisane jest:

                                                „Nie mów fałszywego świadectwa".

 

 


Comments (0)

Rated 0 out of 5 based on 0 voters
There are no comments posted here yet

Leave your comments

  1. Posting comment as a guest. Sign up or login to your account.
Rate this post:
0 Characters
Attachments (0 / 3)
Share Your Location