Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 VII-X. cz.2/2.

„Klasę finansową — pisał — stanowi w Królestwie pra­wie wyłącznie ród izraelski, czy świeżo ochrzczony, czy w sta­rym pozostały zakonie.

 

KAZIMIERZ BARTOSZEWICZ.

WOJNA ŻYDOWSKA

W ROKU 1859

(POCZĄTKI ASYMILACYI I ANTISEMITYZMU.)

VII.

 

 

W paryskich Wiadomościach Polskich, organie ks. Adama Czartoryskiego, kierowanym przez jen. Wł. Zamojskiego, a redagowanym przez Fel. Wrotnowskiego, zamieścił Kalinka bezimiennie obszerną rozprawę p. t. „Polska pod trzema zaborami”. Starał się dać w niej krótką ale wierną charakte­rystykę położenia Wielkopolski, Galicyi i Królestwa pod wzglę­dem ekonomicznym, kulturalnym i politycznym. W referacie tym najwięcej uwagi poświęcił Królestwu Polskiemu.

Już w Nr. 6 Wiadomości z r. 1859, pisząc o większej własności ziemskiej w Królestwie, zauważył Kalinka, że „nigdzie majątki nie są bardziej obdłużone, nigdzie trąd lichwy nie jest tak rozpostarty, nigdzie ród izraelski równie przemożny”. Kwestyę żydowską szerzej poruszył Kalinka dopiero w następnym artykule (Wiadomości Nr. 7 z dn. 12 lutego), kiedy przystąpił do charakterystyki stosunków finansowych i handlowych Królestwa:

„Klasę finansową — pisał — stanowi w Królestwie pra­wie wyłącznie ród izraelski, czy świeżo ochrzczony, czy w sta­rym pozostały zakonie. W jego ręku jest cały handel, kapi­tały, cały obiegowy kruszec, a więc całe materyalne dobro kraju. Dawnych przesądów szlacheckich, upatrujących w han­dlowych zajęciach poniżenie, jeszcześmy się nie pozbyli, aniśmy się też do tego zawodu uzdolnili. Nad lenistwem (i po­wiedzmy — szlachetnością polską) zawsze górę mieć będzie przebiegłość i chciwość izraelska. Żyd u nas nie przejął się miłością rodzinnej ziemi, jak w innych krajach; nie stał się jeszcze obywatelem polskim; a jeżeli czasem w wyższem społeczeńskiem położeniu przybiera jego pozory, to, z małymi wyjątkami, dlatego, że w nich jakąś korzyść i ułatwienie spe­kulacyjne upatruje. Wprawdzie, za panowania cesarza Mikołaja, ucisk jaki i Żydów w Królestwie dotknął, w mnogości i wysokości opłat, w rozporządzeniach co do ich ubioru, w ograniczeniu miejsc ich zamieszkania, a szczególniej w przy­musie do służby wojskowej, rozjątrzył był nawet ich umysły, tak zwykłe do cierpliwości; lecz nie należy zawierzyć zupeł­nie temu usposobieniu. Żydzi w dzisiejszym stanie rzeczy zawsze czuć będą dawną skłonność do rządu, w którym wy­biegami, oszukaństwem, przekupstwem mogą zapewnić sobie przewagę i łatwość zysku. Ponieważ mają pieniądz w ręku i zdolność do wszelkich obrotów, są dziś najprzeważniejszą klasą. Ta przewaga hierarchicznie objawia się. W stolicy najbogatsi, najprzebieglejsi, owładnęli wszelkie przedsiębiorstwa publiczne, wszelkie roboty i dostawy rządowe; majątek kra­jowy w ręku trzymają. Po miastach gubernialnych i powiatowych, przy braku zakładów kredytowych, opanowali majętności obywatelskie, będąc panami handlu i kredytu i wpi­jając się w majątki szlacheckie za pomocą łatwej lecz zgubnej lichwy. Po małych miasteczkach przeważny wpływ zyskują u drobnych właścicieli, oficyalistów prywatnych, rzemieślni­ków; schodząc aż na ostatni szczebel hierarchiczny, Żyd wę­drowny, wykupujący po wsiach najdrobniejsze produkta, je­szcze w tej włości, do której uczęszcza, jest władcą majątku jej mieszkańców.

„Lecz o ten przeważny wpływ żydowski nie samych obwiniajmy Żydów. Sami go ułatwiamy, złe nałogi nasze, wady lenistwa, pańskości, poszukiwania tego co jest dogo­dne, choćby się miało stać szkodliwem, w szpony żydow­skie nas wrzucają. Dotąd szlachcic polski bez Żydów obejść się nie może, bo jest bez pomocnika i pośrednika (w wszel­kich handlowych i tak zwanych „delikatnych” stosunkach), który go oszukuje, obdziera, do zguby prowadzi, lecz którym on pomiatać i pogardzać może. Jeżeli się zdarzy Żyd prawy i godność swoją szanujący, do niego się szlachcic nie garnie, lecz najpodlejszego sobie przybierze. Trafną ktoś uwagę uczynił, że jeżeli dla ludu uważają za potrzebne towarzystwo wstrzemięźliwości od trunków, dla szlachty polskiej potrze­bniejsze byłoby jeszcze towarzystwo wstrzemięźliwości od Żydów. Lecz nie wiemy prawdziwie, który z dwóch ślubów wierniej byłby dochowany, który nałóg głębiej wkorzeniony: czy pijaństwa w ludzie, czy usługiwania się Żydami w szlachcie.

„I w dawniejszych czasach Żydzi byli u nas panami ca­łego handlu w kraju, byli „żeglugą Polski”, jak ich nazwał książę Potemkin, lecz byli oni zarazem pokornymi sługami tych, z których zyski ciągnęli. Dziś ród izraelski uwielmożnił się, powciskał się we wszystkie warstwy towarzyskiego skła­du, i jak wszędzie tak i w Polsce ten wiek handlowo-spekulacyjny do nich jako do mistrzów w spekulacyi należy. W krajach, co niepodległość swoją zachowały, ta przewaga żywiołu żydowskiego, który się jednak tam przeistoczył i prze­jął politycznie ich narodowość, nie jest może niebezpieczna; lecz u nas, gdzie ten żywioł niezmiennym pozostał, znaczenie, jakiego nabrał, i liczba, do której doszedł, obudzić powinny troskliwość umysłów, zastanawiających się nad przyszłością narodu”.

Ten głos Kalinki był jedynym, powtarzam, sukursem publicystycznym, jaki otrzymał Lesznowski w walce z Ży­dami. Miał on tę wartość, że prawdopodobnie powstał nie­zależnie od warszawskiej „wojny”. Przypuszczając nawet, że Kalinka nie wykończył od razu całej rozprawy, której druk w Wiadomościach rozpoczął się już w r. 1858, że ją pisał od numeru do numeru, to i tak wątplić należy, czy w pierwszych dniach lutego 1859 r. mógł wiedzieć w Paryżu o „katastro­fie” warszawskiej, którą rozgłosiło dopiero Słowo w początku tego miesiąca.

Lesznowski, jak to zobaczymy, cieszył się z tego sukursu, lubo nie wiedział, komu go ma zawdzięczać. A choćby wiedział, to nie zwiększyłby się przez to stopień jego rado­ści. Kalinka nie był jeszcze powagą, w Królestwie całkiem go nie znano. Świetny jego talent publicystyczny ceniony był wprawdzie na emigracyi, ale do kraju zaledwie dochodziły o nim słuchy, zwłaszcza, że pisał bezimiennie lub pod pseu­donimami. Dopiero kiedy przestał „odwiedzać” tylko historyę, a oddał się poważnym badaniom przeszłości, imię jego nabrało rozgłosu; wtedy zaczęto dochodzić, co przedtem wy­szło z pod jego pióra, i tymi odszukanymi walorami wypeł­niano luki chronologiczne w jego pisarskiej działalności l).

Radość Lesznowskiego zmniejszał fakt, że Wiadomości Polskie były pismem, rozchodzącem się w nader małej licz­bie egzemplarzy, z których zaledwie kilka przedostawało się do kraju. Głos ich niknął zatem w hałasie, jaki podnieśli obrońcy Żydów.

1)       Właściwie dopiero w wydaniu pośmiertnem dzieł Kalinki wy­szła na jaw całość jego pracy literackiej i przeważny udział w Wiado­mościach Polskich.

A solidarność żydowska wystąpiła w całej pełni. Sprawę bądź co bądź lokalnego znaczenia, mającą w pierwszej chwili znamiona osobistej polemiki między redaktorem jednego z pism a 23-ma Żydami, rozdmuchano w sposób niezwykły. W pierwszym rzędzie zajęły się nią dzienniki rosyjskie, sprzy­jające Żydom, a wrogie naszej narodowości. S.-Pietierburgskija Wiedómyśl zamieściły korespondencyę z Warszawy, w której, opisawszy zajście Lesznowskiego, gromiły go za to, że nie przyjął „męskiego i otwartego wyzwania”, a miał na­tomiast odwagę „obrażać łudzi bezbronnych w najświętszych uczuciach”; — organ ten spodziewał się, że śledztwo da Ży­dom sposobność „przedstawić swe położenie bezbronne wo­bec takich napaści. Inne pismo petersburskie (tytułu nie znamy, pozostał tylko wycinek) nazywało Lesznowskiego nie­godziwcem (niegodiaj), a Gazetą Warszawską organem, który od dawna systematycznie obrzuca obelgami (klewieszczet) Ży­dów i rozbudza przeciw nim fanatyzm. Zmusiło to Żydów w końcu do wystąpienia, które „najlepiej objaśnia smutne położenie, w jakiem się znajdują w Polsce. Ludzie z najlep­szych rodzin, odznaczający się wykształceniem i stanowiskiem społecznem, uczeni, doktorzy, fabrykanci i przemysłowcy i t. d., oświadczyli na piśmie…, że gotowi są wobec takiego postę­powania uciec się do środków, których używają ludzie ucy­wilizowani przeciw obelgom i oszczerstwom”…1). Nawet Her­zen w wydawanym w Londynie Kołokole ujął się za Żydami.

Breslauer Zeitunp „napadł brutalnie Lesznowskiego niejaki Fritz”, jak mówi Sulima. Ów „niejaki” Fritz—to bez- wątpienia Jan Mikołaj, lektor języka polskiego na uniwersy­tecie wrocławskim, tłumacz powieści polskich, autor Grama­tyki języka polskiego dla Niemców i wcale dobrych Wypisów polskich, a przytem korespondent pism warszawskich. Przy­puszczać należy, że odegrała tu pewną rolę konkurencya dziennikarska, która zachęciła Fritza do wystąpienia. Fritz bowiem nie był Żydem — przed rokiem 1846 miał pensyonat w Krakowie.

Żydem był jedak bezsprzecznie dr. Handvogel, który w Nordzie brukselskim, piśmie, jak to już wiemy, subwencyonowanem przed rząd rosyjski, „bardzo niewłaściwie winę dziennikarzy zwalił na cały naród i zarzucił mu fanatyzm i  zacofanie”2). Gazetą Warszawską obwiniał Handvogel, że

J) Z. L. S., „H i s t o r у a dwu 1 a i”.

3) Kraushar: „Kartki Alkara II“. Po tyra artykule nastąpiła owa scena w gimnazyach, powyżej opowiedziana.

służy interesom wstecznym, a jej redaktorowi zarzucał, że wyzwany na pojedynek, zamiast stanąć na placu po rycersku, uciekł się do policyi, która „dystyngowanych Żydów uwięziła.

Ale najostrzej wystąpił L Observateur belge, zamieszcza­jąc artykuł pod sensacyjnym “tytułem: „Prześladowanie Ży­dów w Polsce przez stronnictwo Jezuitów”. Sam tytuł już mówił wiele — treść była do niego świetnie dostosowana.

„Prasa codzienna warszawska — pisał L’Observateur — nie wstydzi się cofać ku barbarzyństwu i fanatyzmowi wie­ków średnich, obarczając wściekłą nienawiścią i gwałtownemi obelgami liczną ludność żydowską, mieszkającą w Polsce od ośmiu wieków. Gazeta Warszawska…, główny organ prasy warszawskiej, nie przestaje głosić prawdziwej krucyaty nienawiści i wytępienia przeciw Żydom, których liczba stanowi 1/8 całej ludności polskiej, a co potworniejsza, że uczniowie Ignacego Loyoli okrywają się płaszczem patryotyzmu pol­skiego, zapałają pochodnię niezgody między mieszkańcami jednego kraju”. Przedstawiwszy przebieg sprawy, autor ar­tykułu tak kończył: „Redaktor Lesznowski w swej nienawi­ści przeciw Żydom podsycany jest nietylko przez partyę je­zuicką, ale nawet przez obywateli ziemskich, chciwych na podatki wyjątkowe, jakie rząd nakłada na Żydów w Polsce; ci obywatele, zbogaciwszy się zdzierstwem, podają rękę re­daktorowi Lesznowskiemu dla obrzucenia Żydów obelgami i pogardą, dla osłonięcia sromoty łupu na tychże zdobytego. Takimi są straszne fakta, które się dzieją w Warszawie, w po­łowie XIX wieku!“

„Temperament” autora artykułu, bogactwo jego epite­tów, wzmianka o zdzieraniu Żydów przez szlachtę i wynale­zienie w tej sprawie Jezuitów — dostatecznie wskazują, czyja ręka rzuciła tę bombę dziennikarską na Lesznowskiego i ów­czesnych „antysemitów”. Styl i argumentacya zdradziłyby obywatela Ozeasza Ludwika Lublinera, choćby nawet nie za­mieszkiwał w Brukselli.

Ta kampania dzienników rosyjskich, niemieckich i bel­gijskich przeciw Lesznowskiemu była mu bez wątpienia na­wet na rękę, bo nietylko reklamowała Gazetę, ale wyrabiała mu stanowisko regimentarza hufców chrześcijańskich, walczą­cych z armią żydowską. Właściwy sprawca i współkierownik tej wojny, Kenig, zeszedł na plan drugi.

Mniej jednak przyjemne dla Lesznowskiego było zacho­wanie się pism polskich. Jak wiemy, Czas nie przyjął jego obrony. Co więcej, tygodniowy felietonista warszawski tego dziennika (nawiasem mówiąc — bardzo marny), lubo starał się być bezstronnym i nie bronił Żydów, potępiał jednak i za­chowanie się Lesznowskiego. „Jakkolwiek — pisał on — zda­nia w tej mierze są nadzwyczaj podzielone i wielu bardzo uważa tę kwestyę raczej za spór osobisty, a nie za ogólną narodową sprawę, pod którą podciągają się interesowane w tym względzie osoby, przyznać jednak należy, że z uwagi na następstwa swoje zasługuje ona na większą uwagę i nie może być pokryta obojętnością. Lecz, aby ją traktować we­dług jej znaczenia i wyprowadzić ją z owego zamętu, w któ­rym się błąka, przed sąd opinii publicznej, na to koniecznie potrzeba niezależnego zdania i organu; gdzie tego zaś niema, tam wszelkie wystąpienia będą bezowocne”… (Czas, Nr. 44.) To powód, dla którego pisma warszawskie milczą (korespon­dent nie wiedział widocznie o zakazie cenzury), i dopiero Słowo przerwało milczenie. Zdawałoby się, że korespondent, niczem niekrępowany, wypowie swoją opinię, ale na razie tego nie uczynił. Dopiero w tydzień później, donosząc o li­ście Hertzfelda w Słowie, zauważył, że napad Gazety War­szawskiej „był nielogiczny i bez znajomości taktyki wojennej wszczęty, bo się nigdy nikogo za cnotę nie obwinia, a cnotą jest i wielką cnotą wspieranie się i protegowanie swoich”. Przyznawszy dalej, że obrona Żydów była „najsmutniejsza, jaką tylko widziano i słyszano od czasów zmarłego mece­nasa sądu (?), że nie groźby, postrachy i wykrzykniki kwe­styę tę rozjaśnić mogą”, korespondent-felietonista krótko wy­raził opinię, że „niewielką zasługą jest poruszanie namiętno­ści, gdy to do niczego nie prowadzi11. (Czas nr. 50.)

Nie tak powierzchownie, aby się tylko wykpić, zabrał głos Dziennik Poznański (Nr. 59). Poświęcił on osobny ar­tykuł wstępny „nieopatrznemu zajątrzeniu kwestyi żydowskiej w Królestwie Polskiem”. Podawszy przebieg sporu, zarzucał Lesznowskiemu, że „nieszczęśliwie natchniony”, pomieszał listy podpisane z anonimami i „uzbroiwszy się we wzniosłą pogardę, oddał wszystko sądom koronnym do rozpatrzenia, a jak szereg przyjezdnych z Warszawy twierdzi, udał się o    pomoc i opiekę do władzy rosyjskiej. Jenerał Paniutin, zastępujący nieobecnego namiestnika Gorczakowa 1, wziął sprawę do serca i nakazał dziennikom milczenie. Społeczeń­stwo jednak żywo się zajęło sprawą, stając w części po stro-

1)  Paniutin zarządza! wydziałem władz cywilnych Królestwa. „Wojna żydowska”.

nie Gazety, w części po stronie „niefortunnych dwudziestu kilku bojowników sprawy żydowskiej”.

Dziwna, rzeczą może się wydać — pisał dalej Dziennik Poznański, — że artykuł gazeciarski podnosimy do politycz­nej wagi, ale w Królestwie Polskiem „tak bizantyńskie za­gnieżdżać się już poczęło usposobienie umysłów, że powstały stronnictwa koncertowe, baletnicze, artystyczne, a „poruszone w ich następstwie namiętności politycznej nabierają wagi, bo polityczne ciągną za sobą skutki”. Oto np. Towarzystwo Rolnicze stanęło po stronie Gazety Warszawskie i nie przyj­muje Żydów do swego grona.

Dziennik Poznański pojmował, że autor recenzyi koncer­towej, stając w jej obronie, usiłował wznieść ją na stanowi­sko zasady narodowej, ale trudno pojąć, że Gazeta War­szawska, „ten najgruntowniejszy, najbardziej czytany, najlepszemi chęciami ożywiony dziennik Królestwa…, daje w tym jednym punkcie taki dowód braku rozumu politycznego”.

A takiego rozumu — dowodził Dziennik — należy się domagać. Narody samodzielne, niepodległe, posiadają rządowe organa, które kształcą rozum stanu. W Anglii np. nawet ubogi dzierżawca, piwowar, woźnica, tragarz rozumieją tak dobrze potrzebę wojny chińskiej lub indyjskiej, jak sekretarz stanu wydziału spraw zagranicznych. I nasza szlachta nie­gdyś miała rozum polityczny; niestety, tradycya jego później zaginęła. Gdzież go mamy dziś szukać, jeżeli nie u „kilku mężów wybranych” i w kilku poważniejszych organach poli­tycznego piśmiennictwa?

Dziennik nie chciał z powodu „zajścia warszawskiego” rozstrzygać kwestyi żydowskiej, „tak drażliwej, a tak ważnej dla przyszłości”. Przedstawiwszy jednak z obowiązku prze­bieg sprawy, „pozwolił sobie” w końcu na „kilka aforyzmów i   pytań”, które podawał „pod rozwagę braci nad Wisłą”. Rzucał je „pobieżnie”, ale zaręczał, że były „niemniej wielo­stronnie, dawno i w gorącej miłości narodowej przemyślane”.

Oto owe aforyzmy i pytania:

1. „Inną jest kwestya: czy dobrze i korzystnie tak dla samolubnego interesu jednego narodu, jak dla celów człowieczeństwa w ogóle, ażeby wprowadzać obce plemiona, różne obyczajem i krwią, do kraju i mieszać je z plemieniem tuziemców? 1) A inna kwestya: co począć, wobec faktu dokona-

’) Gwoli wierności oryginałowi, zostawiamy ten wyraz, naślado- wany z niemieckiego lub rosyjskiego. Po polsku — nie „tuziemiec”, „tuziemcy“, lecz: krajowiec, tubylec, krajowy, tubylczy.Prsyp. redakcyi.

nego, z plemieniem odmiennem krwią i obyczajem, od wielu wieków zasiedziałem i blizko dziesiątą część ludności stanowiącem?

2. „Wolno ludziom prywatnym, prywatnym towarzy­stwom, społeczeństwom wreszcie zostającym w kolebce pod względem politycznego wykształcenia, kierować się w kro­kach swoich sympatyami, antypatyami i całą tą rozległą dzie­dziną uczuć, jak: miłość, nienawiść, gniew, zawiść, zemsta, pycha, wewnętrzne upokorzenie, odmienny smak i obyczaj. Ale mąż stanu kierować się winien rozumem politycznym. Rozum polityczny mu powiada, co, gdzie i jak czynić należy, by kraj, naród, państwo, nietylko dziś, ale w dalszej nawet przyszłości, nietylko w jednem mieście lub powiecie, ale w ca­łości swojej nie szwankowały.

3. „Ludzie, co się rozumem politycznym powodują, po­stępują w każdej trudnej i zawiłej kwestyi politycznej lub społecznej, w kierunku, prowadzącym do jakiegoś loicznego rozwiązania tej kwestyi. Otóż więcej miał rozumu politycz­nego ów pisarz, co w broszurze lat temu kilka wydanej radzi wszystkich Żydów przesiedlić z Polski i Rosyi do stepów Wielkiej Tataryi, bo to, chociaż niewykonalna i niesprawie­dliwa, ale jakaśkolwiek solucya kwestyi; więcej miał rozumu politycznego ten pisarz, niźli każdy, co Żydów w kraju po­zostawiając, pozwalając im mnożyć i bogacić się, jednocześnie wszystko czyni, co ich drażnić, oburzać i niezbłaganymi we­wnętrznymi nieprzyjaciółmi robić musi, bo takie postępowanie nie zmierza do żadnej solucyi politycznej, ani do zlej ni do dobrej, ale tylko do uwiecznienia i pogorszenia trudności. Kto tak postępuje, idzie bez żadnej zgoła rachuby politycz­nej, tylko za popędem chwilowego uczucia własnego, i to nie bardzo pochlebnego.

4. „Być może, iż niezupełnie zaspokajającą, ale z pewnością z wszystkich, jakie się nadarzają, solucyi, najprostszą, najmniej dla narodu szkodliwą tak moralnie jak materyalnie, jest wsiąknienie stopniowe plemienia żydowskiego w masę narodu. Że organizm każdy nerwowo odpycha obcy sobie pierwiastek, to naturalna; cóż wszelako powiedzieć, kiedy domniemani piastuni rozumu publicznego odpychają tych, co solucyą tę ułatwiając, sami pragną zlać się z narodem tuziemców, obyczaj jego, język a nawet religią przyjmując?

5. „Czy zarzuty czynione Żydom nie dadzą się rozcią­gnąć z pewnemi modyfikacyami na wszystkie plemiona i ka­sty, które w wielowiekowej niewoli, ucisku i prześladowaniu zostawały? Widzimy już, co się z nas tu i owdzie stało po kilkudziesięcioletniej niewoli, a wiemyż, jakimiby były praszczury nasze po tysiącoletniej niewoli?

6. „Czy przebieg kwestyi włościańskiej, tych chamów, jak ich dawniej nazywano, odmawiając im nawet zdolności do jakiejśkolwiek poprawy i ogłady, nie przedstawia w historyi polskiej dużo analogii z kwestyą żydowską, odłożywszy na bok różnicę krwi i religii?”

Artykuł Dziennika Poznańskiego wraz z jego „afory­zmami” silnie dotknął Lesznowskiego. „Ten jeden artykuł — pisał do J. I. Kraszewskiego, — w którym poprzekręcano fakta i sam pogląd na kwestyę najfałszywszy, — dlatego, że wydrukowany w piśmie polskiem, zirytował mnie. Natych­miast odpisałem — posłałem moją odpowiedź do Poznania na ręce swego korespondenta poznańskiego, a najlepszego przyjaciela — i wystaw sobie, Dziennik Poznański nie przy­jął mojej odpowiedzi, zaczepiwszy mnie poprzednio osobiście. Wiesz dlaczego nie przyjął? Oto nakładcą i właścicielem Dziennika jest Merzbach Żyd” 1).

Nie udało się również Lesznowskiemu z Nordem, czego mamy dowód w tymże samym liście do Kraszewskiego. „Do tej chwili — dowodził Lesznowski — nie odpowiadaliśmy na ataki dziennika Nord, organu żydowskiego, bo bezczelne kłam­stwa tego dziennika nie warte nawet odpowiedzi. Wiem je­dnak z pewnością, że była z Warszawy posłana odpowiedź do tego pisma, napisana przez bardzo rozsądnego człowieka, ale Nord, którego dyrektorem jest Żyd, nie przyjął jej“. Zapewne tym bardzo rozsądnym Człowiekiem był F. H. Lewestam, gdyż go Lubliner, znający stosunki dziennikarstwa bel­gijskiego, jako korespondenta Norda w jednej ze swych bro­szur wymieniał, a wiemy skądinąd, że Lewestam już od roku był współpracownikiem stałym Gazety Warszawskiej, choć go się Lesznowski wstydził i jedynie znakiem j (litera odwró­cona) podpisywać się pozwalał.

Ale najwięcej zapewne Lesznowski odczuł zamknięcie petersburskiego Słowa. Donosił tę „fatalną nowinę” Kraszewskiemu, dodając, iż Pathie opisze mu tę „katastrofę” 2). Ra­zem ze Słowem—pisał—padła Iskrą. „Reakcya widoczna w systemacie rządowym”…

1) List z dnia 20 kwietnia, z archiwum Bibl. Jagiell.

2) Pathić w tym czasie wyjechał umyślnie do Romanowa (pod Białą) dla widzenia się z Kraszewskim, który bawił u ojca.

M. Berg w swych „Zapiskach” poświęca spory ustęp zamknięciu Słowa, a Sulima powtarza go w „Historу dwustu lat“, dodając ozdoby stylistyczne i dorzucając parę drobnych szczegółów. Obaj twierdzą stanowczo, że wyda­wnictwa Słowa zakazano „z woli najwyższej”, wskutek ogło­szonego w niem listu Lesznowskiego. A miało to być tak: W Petersburgu bawił wówczas namiestnik Gorczalcow ze swoim „faktorem” Enochem, przechrztą, naczelnym prokuratorem ogólnego zebrania departamentów rządzącego se­natu w Warszawie! Jednocześnie przebywał nad Newą Leo­pold Kronenberg, starający się o koncesyę na wydawnictwo nowego dziennika. „Powiadają- — pisze Berg, — że Kronen­berg, przeczytawszy artykuł Lesznowskiego w Słowie, aż „płakał ze złości”; Sulima przyjmuje to za pewnik i wie, że

plakat „gorzkiemi łzami”, a „oburzenie Kronenberga i Enocha nie miało granic”. Według Berga Kronenberg udał się pod opiekę wszechmocnego Enocha; według Sulimy, Enoch z własnej inicyatywy („ze swej strony”) przedstawił sprawę Gorczakowowi. Miał mu — według Berga — oświadczyć, że wszelki rząd w Królestwie stanie się niemożliwy, jeżeli zarządzenia namiestnika będą mogły być bezkarnie lekceważone i nie uznawane w Petersburgu przez pierwszego lepszego asesora kolegialnego, jakim był Ohryzko. (Szło o to, że Lesznowski prowadził polemikę w Petersburgu, jakiej mu zakazano w Warszawie.) Sulima powtarza to dosłownie, dodając, że Enoch mówił jeszcze Gorczakowowi, iż „należy raz dać przykład i pokazać władzom petersburskim, że namiestnik w Królestwie coś znaczy”. Więc Gorczakow przedstawił rzecz „w należy- tem oświetleniu” cesarzowi — mówi krótko Berg, a Sulima zdanie to szeroko rozwija, twierdząc, że Gorczakow uległ jezuicko-żydowskim wykrętom Enocha, że był „nadzwyczajnie rozdrażniony”, że zrobił „kwestyę gabinetową”, że zagroził dymisyą, jeżeli Słowo nie będzie ukarane. A Słowo już przed­tem naraziło się przez zamieszczenie listu Lelewela do Anto­niego Czajkowskiego, za co otrzymało ostrzeżenie. Więc wy­szedł rozkaz, aby Słowo zamknąć, a Ohryzkę osadzić w Petronawłowskiej cytadeli. Sulima wie jeszcze, o czem Berg milczy, że minister oświaty, Kowalewskij, opierał się rozkazowi, że na radzie ministrów poszli za jego zdaniem Rostowcew i Dołgorukij, ale obaj Gorczakowowie, namiestnik i kanc­lerz, byli tak uparci, że nie dozwolili nawet Kowalewskiemu odczytać memoryału, jaki w tej sprawie przygotował.

„Któż z współczesnych nie pamięta—pisze Berg,—jakie oburzenie wywołało w Moskwie, Petersburgu i innych cen­trach Cesarstwa” uwięzienie Ohryzki. Co tu rozprawiać o re­formach, mówiono, jeżeli takie rzeczy dziać się mogą, jeżeli na żądanie jakiegoś jenerała chwytają i bez sądu więżą nie­winnych ludzi w kazamatach. Turgieniew i Żemczużnikow (poeta) wystosowali listy do cesarza. W samym pałacu Zi­mowym znaleźli się potężni obrońcy Ohryzki. Więc w re­zultacie Ohryzko odzyskał wolność, a winowajca Gorczakow musiał usprawiedliwiać się przed Kowalewskim, który, aby mu okazać swe lekceważenie, przyjął go w szlafroku. Na odjezdnem usłyszał jeszcze Gorczakow wymówkę od cesarzowej w słowach: „Nigdy panu nie przebaczę, żeś skłonił cesarza do popełnienia pierwszej niesprawiedliwości”.

Ile jest prawdy, a ile fantazyi w opowiadaniu Berga, a za nim Sulimy, o powodach zamknięcia Słowa, trudno odgadnąć. Obaj nie podają źródła swych informacyi; obu też nieraz mo­żna przychwycić na łatwowierności i nieścisłości. Nie zaprzeczając, że ich relacya o zamknięciu Słowa odpowiada może mniej więcej rzeczywistości, mamy jednak powody wątpić, aby w szczegółach była całkiem prawdziwa. Co do niektó­rych nawet jest pewność, że były utworem fantazyi.

Pomijając, że płaczący, i to „gorzkiemi łzami, Kronenberg“ wygląda podejrzanie, bo ten człowiek realny, prak­tyczny, silnej woli, prawdopodobnie nigdy swej „złości” w ten iście kobiecy sposób nie objawiał, i to jeszcze przy świad­kach — jest wogóle podejrzenie, czy rzeczywiście w tym czasie bawił w Petersburgu. Jeszcze większą wątpliwość wzbudza twierdzenie, że jeździł nad Newę dla uzyskania koncesyi na dziennik 1). Wprost jednak można zaprzeczyć temu, aby Słowo przed sprawą żydowską naraziło się już zamieszczeniem listu Lelewela i otrzymało ostrzeżenie, gdyż list Lelewela drukowany był w miesiąc po artykule Lesznow­skiego, i to w ostatnim (15) nrze Słowa z dn. 5 marca. Ten to numer skonfiskowano (w Warszawie zabrano go z poczty) i zakazano natychmiast wydawnictwa Słowa. Gdyby więc Berg i Sulima zajrzeli do Słowa, nie powtarzaliby bajeczki.

Ta całomiesięczna odległość czasu między listem Lesznowskiego w Słowu a zamknięciem tego dziennika po­większa również niewiarę w dokładność relacyi Berga i Su-

-1) Podstawą do tych wątpliwości jest dokładnie mi znany prze­bieg toczących się w tym czasie pertraktacyi Kronenberga z Kraszew­skim o objęcie redakcyi Gazety Codziennej.

limy. Więc dopiero po miesiącu Kronenberg płakał, Enoch podjudzał Gorczakowa, a ten groził dymisyą cesarzowi?

Ta groźba wydaje się bardzo naiwną — również nai­wnie wygląda Gorczakow, pragnący zamknięciem Słowa do­wieść, że „namiestnik coś znaczy”. Tem bardziej to uderza, że Gorczakowa nie było w Warszawie podczas całej afery żydowskiej, że zakaz prowadzenia o nią polemiki w pismach warszawskich wyszedł od Paniutina lub Muchanowa (obu ich wymieniają współcześni) — oni zatem, a nie Gorczakow, mo­gli się czuć dotknięci.

Inaczej też sprawę zamknięcia Słowa przedstawiały współczesne dzienniki. Czasowi donoszono, że katastrofa dotknęła Słowo za przypisek redakcyi do listu Lelewela, choć były i „inne pozory”, a więc: list Lesznowskiego, wzmianka o instytucyach emigracyjnych księcia Adama Czartoryskiego, oraz „ostry przycinek Wielopolskiemu za sprawę Swidzińskiego, któryto przycinek „obraził wiele osób wysoko położonych w Petersburgu.

Dziennik Poznański donosił, że zamknięcie Słowa nastą­piło za pośrednictwem sekretarza stanu do spraw Królestwa Polskiego (Tymowskiego), na przedstawienie namiestnika. Dziennik przypuszczał, że powodem mógł być nie dający się pogodzić stosunek cenzury warszawskiej do petersburskiej, czego bowiem nie może przepuścić pierwsza, to przepuszcza druga. Nie wolno było np. poruszać w pismach warszaw­skich sprawy włościańskiej, a Słowo, przychodzące do War­szawy i Królestwa, traktowało ją obszernie. Władze więc, nie mogąc przeszkodzić tej anomalii, poczęły nalegać na zamknię­cie Słowa.

Jeszcze jedna współczesna relacya. Jan Zakrzewski bę­dący w blizkich stosunkach z dziennikarstwem warszawskiem

I Kronenbergiem, pisał do Kraszewskiego dn. 12 marca: „Ważną wiadomość komunikuję— Słowo u nas zakazane (nie wiedziano więc jeszcze o zamknięciu, myślano, że go zabroniono tylko w Królestwie). Muchanow to zrobił — telegramem przedsta­wił do ministra spraw wewnętrznych, że jego cenzura nie może przepuszczać podobnych artykułów, jak w Dodatku o czasopismach”…

Z tego wszystkiego płyną dwa wnioski. Pierwszy—że może nie bez pewnej dozy słuszności Lesznowski katastrofę z -Słowem przypisywał reakcyi, gdyż jednocześnie zamknięto parę pism rosyjskich o dążnościach słowianofilskich (donosił o tem Czas), Teke Wileńską (pozór, że się zamienia w pismo peryodyczne), Iskrą, polskie pismo humorystyczne, wychodzące w Petersburgu, i Wolne Żarty w Warszawie. Wniosek drugi, że również nie bez słuszności przypuszczano, iż powodem zamknięcia Słowa był co najmniej w części „nie dający się pogodzić stosunek cenzury warszawskiej do petersburskiej”. Nie był on jednak „anomalią”, ale zupełnie naturalnym wy­nikiem instytucyi cenzury. Trudno wymagać, aby cenzorowie, rozsiani po całem państwie, byli we wszystkiem zgodni z sobą, aby jednomyślnie dostrzegali „niebezpieczeństwo” w pe­wnym artykule lub w pewnym frazesie. W każdem wreszcie środowisku tak olbrzymiego państwa inne muszą być wa­runki i stosunki, inne wpływy, inne zapatrywania. Nie po­trzeba wreszcie ani olbrzymiego państwa, ani istnienia cen­zury, aby przy wolnomyślnej nawet ustawie prasowej nie zdarzały się podobne „anomalie. Czyż np. do dziś dnia nie konfiskuje władza w Krakowie artykułu, który jednocześnie wydrukowany we Lwowie nie podrażnił zupełnie uczuć lojal­nych tamtejszego prokuratora?

W każdym razie taki stan rzeczy musiał irytować wielkorządców warszawskich. Słowo wogóle nie było im na rękę. Więc bardzo prawdopodobnie o zamieszczony w nim list Lesznowskiego poszły skargi do Gorczakowa, również prawdopodobnie doradca jego, Enoch, użył swego wpływu; może być wreszcie, że namiestnik przedstawił rzecz cesarzowi i że los Słowa był już zdecydowany, ale faktem jest, iż zamknięcie jego nastąpiło dopiero po skonfiskowaniu listu Lelewela, a w miesiąc po liście Lesznowskiego. Może czekano tylko  na pozór i znaleziono go. W głównym zarysie więc opowia­danie Berga i Sulimy może być zgodne z rzeczywistością, tylko w szczegółach trąci fantazyą.

Berg idzie jeszcze dalej, bo z tego epizodu „wojny żydowskiej” wyprowadza doniosłe skutki których następstwem (można się domyślać) było według niego i… powstanie. Są­dzi, że przytoczone powyżej słowa cesarzowej jak grom pa­dły na niedołężnego Gorczakowa. Odtąd „stał się głuchym i ślepym na wszystko, co się koło niego działo. Wciąż tru­chlał, aby nie popełnić jakiego błędu lub nieostrożności. Nie dozwolił nawet, aby Rosyanie, zamieszkali w Warszawie, za­łożyli klub pod nazwą „rosyjskiego” — pozwolił tylko na „Warszawskie powszechne zebranie”. Nieco wyżej, kładąc nacisk na nastrój, jaki wywołało uwięzienie Ohryzki, Berg każe się dorozumiewać, że nastrój ten, przeciwny represyom, był jednocześnie przychylny jeżeli nie Polakom, to swobodom narodowym. Gorczakow na posiedzeniu ministrów miał się wyrazić: „Jeżeli panowie tak będziecie postępować, to mi wkrótce wypadnie strzelać kartaczami w Warszawie”.

Tak to — konkluduje Berg — „nic nie znaczący spór żydowsko-polski, jakiś artykuł Keniga, wpłynął na zmianę sto­sunków na ogromnych przestrzeniach krajów, podległych Rosyi. Sprawa polska, już i bez tego mająca za sobą opinię ludzi inteligentnych, olbrzymim krokiem postąpiła naprzód, stała się głośną w całej Rosyi i pozyskała sympatyę w je­szcze szerszych kołach. W Polsce zaś samej zyskała na tem swoboda działania: różnolite żywioły zaczęły się porozumie­wać i zbliżać”…

Artykuł Keniga o Nerudach—ojcem wypadków 1863 r., to już, zdaje się, olbrzymi wyskok fantazyi.

VIII.

Gromy papierowe wciąż dalej spadały na Lesznowskiego.

Nie wytrzymał, rzecz prosta, obywatel Ozeasz Ludwik Lubliner. Oprócz artykułu w L’ Observateur beige, o którego autorstwo go posądzamy, wydał w marcu broszurę p. t. „Za­targi pana Lesznowskiego, redaktora Gazety Warszawskiej, ze Żydami polskimi”. Broszury tej nie posiada żadna z bi­bliotek krakowskich i warszawskich, ale znając sposób pisa­nia i poglądy Lublinera, łatwo się można domyślić, jaką ła­źnię sprawił Lesznowskiemu. Wierny swym zasadom, wy­stąpił w końcu z gorącem wezwaniem do Polaków i Żydów, gromiąc jednocześnie …Jezuitów. Oto ta apostrofa:

„Polacy chrześcijanie! Jako gorliwy wasz współrodak, wzywam was, w imię świętej sprawy ojczyzny, abyście z obu­rzeniem i pogardą odpychali wszelkie napady złośliwe, wy­mierzone na Żydów, chociażby one przywdziały płaszczyk patryotyzmu. Jezuityzm jest żywiołem, zapalającym pochodnię niezgody pomiędzy obywatelami różnych klas lub religii, służy on zarazem za silną podporę jarzma, Ojczyźnie nałożonego… Przestańcie nakoniec poniżać Żydów; bądźcie pierwszymi do podania im dłoni bratniej, rozpocznijcie z Żydami nowe ży­cie socyalne, oparte na uprzejmości i na braterstwie; te są jedyne godne środki, aby natchnąć Żydów uczuciami i obo­wiązkami obywatelskiemi…

„A y Izraelici, współwiercy moi! Zachęcam was, abyście nie przestali objawiać słusznego oburzenia waszego prze­ciw złośliwym napadom ze strony Jezuitów i świętoszków polskich; nie są oni Polakami z serca, lecz tylko z końcówki ich nazwiska: ski, icz”.

Przytoczony wyjątek znajduje się w paryskim Przeglą­dzie rzeczy polskich, w zeszycie z dn. 15 kwietnia. Korespondencya z Warszawy, zamieszczoną w tym samym zeszycie, opowiedziawszy przebieg zajścia z Żydami, zganiła ostro Le­sznowskiemu, że miasto „odpowiedzi przyzwoitej i godnej Polaka, ożywionego uczuciem chrześcijańskiego braterstwa”, udał się do oberpolicmajstra, który Żydów do sądu pociągnął.

Tego samego zdania, co emigracyjne pismo demokra­tyczne, były i konserwatywne Wiadomości Polskie, cytowany już powyżej organ hotelu Lambert. Zaznaczywszy, że „od początku roku brzmiał w dziennikach krajowych przykry dźwięk jednej z wielkich i ciężkich kwestyi, potrąconej w spo­sób drażliwy”, a co gorsza, echo jego rozbrzmiewało w pra­sie zagranicznej,— Wiadomości usprawiedliwiały się, dlaczego nie wyraziły dotychczas o tej sprawie opinii. Czekały, aż prze­minie pierwszy impet, aż walka ochłodnie. Następnie podały Wiadomości przebieg całego zajścia, czyniąc zarzut Lesznow­skiemu, że uznał potrzebę repliki. Wprawdzie redakcya Słowa po liścife Hertzfelda oświadczyła, że zamyka polemikę, ale „występna chęć dogodzenia popędom gniewu, z zapomnieniem na ważne względy, przeniosła proces do obcych dzienników”. Pochwyciły tę sposobność organa rosyjskie, chętne do czer­nienia naszego społeczeństwa, do rozpuszczania fałszów o nietolerancyi polskiej. „Nic oplakańszego — pisały Wiadomo­ści, — nic więcej grzeszącego przeciw uczuciom obowiązków narodowych, jak to oddawanie spraw domowych, wewnętrz­nych, historycznych pod sąd opinii nieprzyjacielskiej”.

Z całej sprawy Wiadomości odbierały przykre wrażenie. Przypominała im ona uliczne zatargi studentów z Żydami. Z jednej strony ulicznikostwo, z drugiej zaraz wrzask o zabójstwo, kryminał — poczem następuje wdanie się władzy policyjnej.

Wiadomości zgadzały się „zupełnie” z Dziennikiem Po­znańskim i na ogólne założenie i na inne szczegółowe zdania. Oprócz braku „rozumu politycznego”, uzupełniały jego wy­wody wzmianką o innym jeszcze „braku”.

„Przez cały ciąg dziejów Polski — pisały, — od rumia­nej zorzy do szarego dzisiaj mroku, przechodzi jeden prąd wielki, który za błogich czasów jaśniał jako mądrość stanu

i    działał jako siła narodu. A byłto ten duch, co nam dał prawo i szczycić się wspomnieniami i ufać nadziejom, duch ofiarny miłości chrześcijańskiej. To tylko nasze, co on spoił i co jego moca, utrzymywać zdołamy. Nie podbojem i uci­skiem, ale jego ogniem Polska stopiła w jedną całość wiele ludów pobratymczych i niepobratymczych, blizkich i bardzo dalekich pochodzeniem. Tatarzy z wrogów i niewolników stali się jej dobrymi i wiernymi synami. Odtąd, jak ten ogień począł gasnąć, ćmil się rozum polityczny, darmo wytężała się dzielność orężna. Żywioły, nie przejęte błogim wpływem, bu­rzyły się, lub mętne i martwe opadały na dno…

„Źle jest otwierać regestra dawniejszych krzywd i zaża­leń; niesprawiedliwie w cechach rodowych, nawet godnych szacunku i naśladowania, upatrywać tylko powody niechęci i wstrętu do całego plemienia; niezgodnie z duchem chrze­ścijańskim—stać twardo i dumnie, rachować nieufnie kroki zbliżenia się i czekać w postawie odpornej…

„Stolica Królestwa szczególnie wystawiona jest na próbę tego taktu subtelnego, który wtedy ma niekłamliwy pozór cywilizacyi, kiedy w gruncie polega na wyrobionem i czystem uczuciu chrześcijańskiem. Utworzyła się w niej klasa Izraelitów, z kultury, majątku, sposobu życia należących do towa­rzystwa ukształconego; nie dziw, że pragnęliby mieć w niem zupełny udział, kosztować wszystkich jego korzyści. Tym­czasem ogólne ich położenie zawsze jest nieswobodne i stąd drażliwe, jako ludzi nowych. Tu mianowicie trzeba delikat­nego taktu, wzniosłego poglądu, czystego pojęcia godności narodowej, żeby, poskramiając niesłuszne lub zbyteczne pretensye, nie deptać razem kiełkujących uczuć życzliwych i szcze­rych.

„Nie mamy dziś do rozdawania praw politycznych, indygenatów obywatelstwa: obcy i nieprzyjaciele mogą szafunkiem tych darów uprzedzać nas albo i poniżać; ale mamy w skarbcu narodowego ducha, czem niegdyś przewyższaliśmy i obcych i nieprzyjaciół: mamy tam drogie klejnoty ewange­licznego braterstwa dlu ludów i ludzi — umiejmy użyć tego bogactwa”…

Uwagi te wyszły prawdopodobnie z pod pióra Klaczki, który był stałym współpracownikiem Wiadomości, a jako neo­fita musiał sympatyzować z „nowymi ludźmi”.

Tymczasem zbliżał się termin rozprawy sądowej. Bu­dziła ona ogólne zaciekawienie. Opowiadano, że żaden z adwo­katów nie chciał się podjąć obrony Żydów, że Żydzi gotowi są miliony rzucić, aby przeważyć na swą stronę szalę spra­wiedliwości, że cenzorowi Sobieszczańskiemu ofiarowywano sumę, zabezpieczającą, mu utrzymanie do końca życia, aby tylko, nie zważając na zakaz, przepuścił artykuł w obronie Żydów.

Lesznowski był najlepszej myśli. W długim liście, pisa­nym do Kraszewskiego na tydzień przed rozprawą sądową, szeroko wypowiadał swe nadzieje i poglądy. Donosił w nim, że w Gazecie Codziennej Niewiarowskiego ma ukazać się ar­tykuł przeciw Kraszewskiemu w sprawie jego zatargu ze szlachtą wołyńską.

„Ale niech tam malkontenci wrzeszczą — pisał, — nie zważaj na to. A ja małoż na siebie obudziłem wrzasków, krzyków i wymyślań… Ale to nieczyste miotanie się żydostwa, ta szalona nienawiść, te bezczelne kłamstwa i potwarze, które rozsiewają na mnie w dziennikach zagranicznych, zwykłe żydowskich, mnie zbrudzić nie mogą, a tylko ich ka­leczą. Słuchaj, zacny Panie Józefie, walkę moją z Żydami, która ledwo się zaczęła, uważam za najchlubniejszy wypadek z całego mojego blizko dwudziestoletniego zawodu dzienni­karskiego. Nigdy się nie czułem tak godnym, tak spokojnym jak teraz, kiedy obok mnie szarpie się to obrzydliwe plemię. Miotają na mnie złorzeczenia. Czuję to — głos wewnętrzny mi to mówi, że stałem się w całej tej sprawie mimowolną sprężyną do otworzenia oczów krajowi. Ze wszystkich stron odbieram najszersze podziękowania, wszyscy mi winszują, że tak poprowadziłem tę sprawę — że podałem ją na drogę sądową — na drogę jawności publicznej. Wierzaj mi, kraj otworzył oczy na niecne machinacye — na podłe szacherstwo tego plemienia, które eksploatuje bezwstydnie wszystkie klasy, cały naród: chłopa i szlachcica, mieszczanina i urzędnika — i wszystkich a wszystkich; kraj weźmie się do pracy, ładu— i wyzwoli się z pod nacisku żydostwa…

„Znasz mnie dobrze, Panie Józefie, wiesz jakich jestem zasad wyznawcą — więc pewno nie wierzysz i nie przypu­szczasz, że w kwestyi żydowskiej kieruję się średniowiecznemi zasadami. Czegóż chce moja Gazeta Warszawska? Nie prześladowania Żydów — nie ich ucisku. Niech sobie żyją

2)  Pogłoska ta miała pewien podkład—jak widzimy z „Kartek Al- kara”. Kraushar pisał do przyjaciela: „Niejaki Lichtinger udał się do cenzora Sobieszczańskiego z żądaniem, aby przepuścił artykuł, wymie­rzony przeciw Gazecie Warszawskiej. Sobieszczański się nie zgodził, lecz obiecał, że już artykułów przeciw Żydom nie puści w Gazecie”.

na tej ziemi, która im matką, a oni niewdzięcznymi pasierbami… Brońmy jej i strzeżmy… Otóż cała idea Gazety Warsz.— to żeby wyzwolić się z pod nacisku żydowskiego pracą, ła­dem, oszczędnością — żeby — jak piszą Wiadomości Polskie w nr. 7 w wybornym artykule — przeciw Żydom szlachta polska utworzyła towarzystwo wstrzemięźliwości od Żydów!1)

„Oto nasze wyznanie wiary w kwestyi żydowskiej, która prędzej czy później, stosownie do sprzyjających cenzuralnych okoliczności, w piśmie naszem przeprowadzimy w szeregu artykułów, pisanych z powagą, zimną krwią, z obywatelskiem poczuciem naszych obowiązków względem kraju. My do tego czasu milczymy — ale wkrótce zabierzemy głos… jak tylko fakt wymowny po naszej będzie stronie. Czekam na wyrok sądowy, który najniezawodniej padnie w końcu tego mie­siąca. Wiesz, jakie środki potężne mają Żydy w ręku—wiesz że mają miliony do dyspozycyi, że nietylko biednych sędziów, ale pierwsze figury mają w swojej kieszeni — otóż pomimo tej nierówności walki, pomimo, że oni mają do dyspozycyi najpotężniejsze środki, a ja jestem biednym dziennikarzem — pomimo tego wszystkiego wygram tę sprawę. Sądowy wy­rok da mi satysfakcyę najwyższą, a Żydów postawi na właściwem im miejscu. Natychmiast po wyroku napiszę Ci… a głos zabiorę w jakim niezależnym organie prasy europej­skiej. Kłamstwa i potwarze żydowskie odeprę… opinię publiczną zagraniczną oświecę — i wyjdę zwycięsko na ka­żdym punkcie z tej walki. Prędzej czy później — wiem, ko­chany Panie Józefie, znając twoje zasady i przekonania — że i ty przyłożysz swoją rękę do tej walki i wesprzesz nas swojem wszechwładnem piórem… Wychłostałeś apatyę, obojęt­ność twoich współobywateli — dasz się we znaki i żydowszczyźnie…

…„Ale dajmy już pokój tej kwestyi która dużo mnie wprawdzie zrobiła kłopotów, ale z drugiej strony wiele, bar­dzo wiele wywołała dla nas objawów sympatyi i szacunku publicznego.

„Po 1 kwietnia Gazeta Warszawska jeszcze poszła w górę. Liczba prenumeratorów i na prowincyi i w War­szawie wzmogła się — pomimo terroryzmu w cenzurze. Bo mażą teraz tak, jak nigdy nie mazali. Zajdą tu zmiany w dzien­nikarstwie — Kronika albo Gazeta Codzienna najniezawodniej przejdzie w ręce Żydów. Już teraz szukają Żydzi redakto-

l) Znany nam artykuł Kalinki.

rów — ale żaden porządny człowiek nie chce do nich przy­stać. Zaciągną oni pod swój znak żydowski kilku łobuzów i hultajów — ale czy wiesz — nawet w najniższym rzędzie literatów naszych znaleźli się przecie ludzie, którzy wprost im odmówili. Żartuję sobie z tej konkurencyi, która tylko utwierdzić mnie może. Poparcie, jakie mam od moich przy­jaciół — od ciebie zwłaszcza, drogi Panie Józefie, zabezpie­cza mnie zupełnie”.

List kończył się zapewnieniem „najszczerszej przyjaźni i wdzięczności dozgonnej”. „Bądź nam bratem po myśli i duchu“ — pisał „najżyczliwszy Antoni Lesznowski”.

Ale najcharakterystyczniejszy był przypisek do listu, nietylko ze względu na treść, ale i na zbieg okoliczności.

„Wiem z pewnością — pisał w tym przypisku Lesznow­ski, — że pan Leopold Kroneberg, Żyd chrzczony, trzyma­jący monopol tabaki i tytoniu, będzie nabywcą jednego z pism warszawskich, a może nawet już nim jest. Tento pan zro­bił całą awanturę naszą z Żydami. Onto podbudził namięt­ności żydowskie, on namówił Natansonów do tego skandalu,— jegoto cała ta sprawka”. Tu następuje parę ostrych epite­tów. „Niebezpieczny to człowiek ten pan Leopold. Formy ucywilizowane—biednemu, dla próżności, rzuci pod nogi paręśet rubli jak potrzeba — ale Żyd całą gębą — nienawidzi nas, a szczególniej szlachty polskiej. Z jednym z moich naj­bliższych przyjaciół, w którego prawość i honor wierzę jak w Ewangelię, miał rozmowę bardzo żywą o Żydach. Wiesz, jakie bluźnierstwo wyszło z ust jego? Cytuję Ci dosłownie własne jego słowa: „Dopóty u nas nie będzie dobrze, dopóki ostatniego szlachcica polskiego nie wywiozą na Sybir”. Oto masz pana Kronenberga — oto masz Żyda ucywilizowanego! „I taki człowiek kupuje dziennik — to zgroza i hańba.

„NB. Jeszcze jedno i ostatnie notabene. Księgarz Or­gelbrand dostał pozwolenie na przedrukowanie Talmudu. Dużo będzie kosztować — 30 000 złotych — i ma już 6000 prenumeratorów — fakt to niezawodny, tak jak niewątpliwem jest owo wyżej zacytowane bluźnierstwo Kronenberga. Na mój honor — to prawda najświętsza. Bawże się ta w filan­tropię… z żydostwem”…

Przypisek ten, powtarzam, jest najcharakterystyczniejszy. Nie idzie o sąd Lesznowskiego o Kronenbergu, sąd z gruntu fałszywy, będący wynikiem zaciekłości i obawy konkurencyi. Ale rzecz w tem, że owe nadzwyczajne czułości dla Kraszew­skiego, wraz z werdyktem potępiającym Kronenberga, pisał Lesznowski w chwili, kiedy między Kraszewskim a Kronenbergiem nawiązały się stosunki, które z Kraszewskiego uczyniły „łobuza i hultaja” i wydały najsilniejszy grom, jaki uderzył w Lesznowskiego. Ale nie uprzedzajmy wypadków.

IX.

Lesznowski doczekał się tryumfu na sali sądowej d. 28 kwietnia.

„Wszyscy Żydzi—donosił nazajutrz Kraszewskiemu, — którzy podpisali list do mnie, skazani zostali na trzy, piszę wyraźnie, trzy miesiące więzienia — w domu poprawy (to jest w Arsenale), na przeproszenie publiczne… i na koszta pro­cesu. Co do niektórych, są nawet obostrzenia. Mikołaj Ep­stein skazany został na jeden miesiąc więcej, to jest na cztery miesiące dlatego, że odgrażał się na mnie, a Ignacy Nathansohn za podburzanie i namawianie na miesięcy trzy, tak jak wszyscy — i na dni trzy. Mała to różnica, ale w spra­wie niezmiernie ważna, bo dowodzi, że obelga dokonaną zo­stała z rozmysłem, z namowami, sesyami, dyskusyami… i t. d., co karogodność niezmiernie powiększa.

…„Tysiące Żydów napełniało ulicę, gdzie odbywała się sprawa. Efekt na żydostwie piorunujący. Muszę być bardzo ostrożny teraz. Sądy polskie niech żyją! Biedny dziennikarz wygrał sprawę przeciw kaście najbogatszej, która pewno złożyłaby miliony, żeby umorzyć tę sprawę” 1).

Wyrok sądu policyi poprawczej wywarł rzeczywiście wielkie wrażenie, i to nietyłko na Żydach. Nie przewidywano, że będzie tak surowy. Wprawdzie skazanym służyło prawo apelacyi z którego skorzystali 2), ale było rzeczą widoczną, że

1) Mikołaj Epstein został skazany „za rozmyślne obelgi i zagro­żenie*, inni za „rozmyślne obelgi i zmowy’1. Uroczyste przeproszenie ргге<§ sądem brzmieć miało: „Przepraszam za rozmyślne listowne znie­ważenie pana“. Koszta sądowe (15 r. 90 kop.) rozłożono na wszystkich skazanych.

2) Apelował i Lesznowski, choć jak wiemy, był z wyroku bar­dzo zadowolony. Żądał mianowicie wyższego wymiaru kary. Apelacya ta jednak była prawdopodobnie wniesiona jedynie w celu osłabienia apelacyi skazanych, którzy oskarżali Lesznowskiego, że ich w skardze początkowej nazwał „bandą“, że zamieścił przeciw nim artykuł obelżywy w Słowie i że w rozsyłanych uwagach pomawiał ich o autorstwo listów anonimowych. Lesznowski w swem odwołaniu się do sądu apelacyj-

„drażliwej” sprawy wyrokiem tym nie usunięto z porządku dzien­nego, że przeciwnie zaostrzono ją i pogłębiono przepaść mię­dzy ówczesnymi antysemitami a inteligencyą żydowską i zwolennikami asymilaeyi.

Naprężenie spotęgowało się i przez to, że rozprawa od­była się przy drzwiach zamkniętych i że motywy wyroku przekraczały granicę oskarżenia. Sąd bowiem, choć trakto­wał sprawę jako osobistą obelgę i groźby, zapuścił się jednak poniekąd w roztrząsanie kwestyi żydowskiej w Polsce. Nie- tylko skazał oskarżonych, ale wydał w motywach werdykt, potępiający zachowanie się ogółu Żydów.

Wyroku tego nie pozwoliła cenzura ogłosić w pismach krajowych, nie ogłosiły go i dzienniki zakordonowe. Kore­spondent Czasu podawał wiadomość tylko o samym fakcie skazania Żydów, jako „już dokonanym i wiadomym całemu miastu”, przyczem „wstrzymał się najzupełniej od jego roz­bioru”. Dodał jedynie, że oprócz obrońcy, adw. Łąckiego, „przymawiało się ustnie” kilku obwinionych, a między nimi redaktor Tygodnika Lekarskiego, Natanson. Dziennik Poznański poprzestał na prostym przedruku tej wiadomości z Czasu.

To zachowanie się zakordonowego dziennikarstwa miało zapewne głębsze powody. Wiemy, że Czas odmówił Lesznowskiemu omówienia sprawy, że Dziennik Poznański zajął wzglę­dem niej stanowisko nieprzychylne, że równie tak on, jak i pisma emigracyjne, potępiły oddanie się Lesznowskiego pod opiekę policyi i sądu. Nie chciano po prostu „rozmazywać” sprawy — postanowiono ją przemilczeć. Nie bez wpływu na tę „ciszę” był zapewne i ogłoszony w dn. 3 maja przez Na­poleona III manifest wojenny, zapowiadający „wolność Włoch aż po morze Adryatyckie”. W przededniu wielkich wypad­ków, które nadzieją napełniły nasze serca, bo przynosiły (jak sądzono) początek zrealizowaniu „idei napoleońskich”, nie pora była zajmować się zatargiem Lesznowskiego z Natansonami, Toeplitzami, Epsteinami…

nego oświadczał, że sąd bezpodstawnie przyjął okoliczności łagodzące, gdyż „znieważono go za ujmowanie się w imieniu ogólnego porządku i dobra społecznego” — zniewaga ta więc „nie jest osobistą, ale znie­wagą praw i całej ludności krajowej”. Co więcej, dowodził, że zasądzeni rozpuszczali fałszywe wieści, jakoby żądali od niego satysfakcyi honoro­wej, której ze strachu dać nie chciał, że agitowali przeciw niemu nawet między ciemnym tłumem, że posądzali go, iż sam był autorem listów bezimiennych. i>ądał więc pół roku więzienia dla Epsteina, pięciu mie­sięcy dla trzech Natansohnów i Stanisława Kronenberga, a czterech miesięcy dla reszty obwinionych.

Lesznowskiemu, rzecz oczywista, cisza ta nie była na rękę. Postanowił zatem rozpowszechnić wyrok sądowy wraz z motywami drogą odpisów, czy też odbitek litograficznych. Dokumentu tego, mimo poszukiwań, znaleźć mi się nie udało. Miał go jednak w swych rękach Lelewel i na jego podsta­wie wydał broszurę p. t. „Sprawa żydowska w r. 1859 w li­ście do Ludwika Merzbacha rozważana” (Poznań, I860). Z tej broszury możemy w głównych zarysach zapoznać się z mo­tywami wyroku.

Akt ten sądowy zawierał naprzód wywód prokuratora, który trzymał się ściśle prawniczego stanowiska. Przytoczył artykuł Gazety Warszawskiej i złożył sądowi imienne i bez­imienne „pisma obelżywe”, żądając ukarania podpisanych na wspólnem wezwaniu do Lesznowskiego.

Obrońca wszedł na szersze pole. Dał mianowicie po­gląd na przeszłe i obecne położenie Żydów w Polsce, co stało się „powodem rozpraw”—mówi Lelewel.

Z rozpraw tych wypłynęło 17 „zważywszy“ wyroku są­dowego. Poszły więc po punkcie 1 (oskarżenie) punkty 2—4, będące rozprawami sądu z obrońcą. Punkty 5—8 zawierały ocenę przestępstw obwinionych i zastosowanie artykułu kar­nego. Dziewiąte „zważywszy“ zajmowało się Ignacym Natansonem, jako inicyatorem i autorem „wezwania”, dziesiąte zaś i jedenaste—M. Epsteinem, oskarżonym o zapowiedź czyn­nej obelgi. Punkt 12 oceniał artykuł Gazety Warszawskiej, 13 i 14 wyłączał z wyroku listy anonimowe, 15 i 16 uchylał osobne wykroczenie Izydora Brunnera, punkt 17 tyczył się kosztów sądowych — poczem następował wyrok.

Sąd w motywach swoich rozważał przywileje i prawa żydowskie, jakimi przeszłość w Polsce ich obdarzyła. Za­znaczał, że żyją płodami polskiej ziemi, a nie dają dowodów przychylności do niej, nie dążą do zlania się z narodem, który ich gościnnie przyjął i przez 800 lat karmił. Wytykał im ro­dzaj zajęć, umiłowanie złotego cielca, niechęć do cywilizacyi. Nazywał ich „przybyszami”. Ostro potępiał „ideę izraelską”, jaka się ujawniła w owym bezimiennym liście, w którym drwiono z Polaków, stawiając im na wzór Żydów, jako „je­dynych reprezentantów rozsądku i miłości Bożej w tym nie­szczęśliwym kraju”. Wspominał sąd i o owych chwalbach żydowskich, że dali chrześcijanom Boga, że staną się nauczy­cielami Polaków, że tylko w nich Polski nadzieja.

Sam wyrok już zńamy. Dodajmy jednak, że sąd przy­jął „okoliczności łagodzące” (kara mogła wynosić od 3—6 miesięcy). Brunnerowi nie podwyższono kary, pomimo, że tak samo jak Epstein, zapowiadał czynne znieważenie Le­sznowskiego, sąd bowiem uznał, że tej „zaocznej, ustnej, poza Warszawą popełnionej obeldze brak było cech przestępstwa bezpośrednich osobistych obelg“.

Lelewel w swej broszurze, przed oceną wyroku sądo­wego, zwracał się do Merzbacha ze słowami uspokojenia. Cała ta sprawa nie jest tak straszna, aby Żydzi byli „stroskani

O obecność i przyszłość”. Czas złagodzi burzę — minie chwi­lowe roznamiętnienie.

Lelewela dla Żydów przychylnie usposobił Czacki, kiedy L. robił mu korektę rozprawy o Żydach. Później sam Lele­wel „własną rozwagą“ nauczy) się „szacować i oceniać zalety i zasługi tego plemienia”.

Ci co się „targnęli” na Lesznowskiego — pisał dalej Lelewel — uczynili to „z zacnego wzruszenia”, ale dopuścili się nieroztropnego sowizrzalstwa. Pragnęli podobno poje­dynku, ale to „lichy środek”. Z powodu obrazy zamożniej­szych o „siabrostwo” i z powodu drwin wystąpili z gwałtownemi żądaniami. „Wcale mi się to nie podoba”—pisze wielki historyk. Kto nawołuje do przyzwoitości, niech sam będzie przyzwoity. Trzeba było drwiny odeprzeć drwinami, sar­kazm sarkazmem.

Nad wyrokiem Lelewel „bolał”. Belgijscy adwokaci, prokuratorzy, sędziowie „szyderczo” o nim mówili. Jest on „dziwactwem, jakiego szukać należy tylko w ciemnych wie­kach. Akt sądowy zawiera nietylko wyrok, ale „relacyę pro­cesu w formach niezwykłych”, zapewne dlatego, aby ogół dowiedział się, co było przy drzwiach zamkniętych. A z tego co było wypływa, że sąd pociągnął Żydów do odpowiedzial­ności za 800 łat ich pobytu w Polsce. Mówił o ich przywi­lejach, ale milczał o ograniczeniach. Zarzucał rodzaj zajęć, do których byli zmuszeni. Niesłusznie nazywał ich przybysza­mi, boć wszyscy mieszkańcy Polski kiedyś do niej przybyli: lud najdawniej, ale szlachta, „lachy” — z Saksonii, Kaukazu, czy Szwecyi, a ludność miejska z Niemiec. Że Żydzi dali nam Boga to fakt — prorocy Izraela są prorokami chrzęścijan — księgi kanoniczne żydowskie religia nasza między święte liczy. Sąd „obnażał swe złe usposobienie dla Żydów”, pomiatał plemieniem — o mało nie wytoczył przeciw nim skargi o grzech pierworodny. „Nie jest że to szyderstwem, sądową sprawiedliwości satyrą?” Epstein skazany za to samo, co darowano Brunnerowi — gdzie konsekwencya?

Cały akt sądowy — konkluduje Lelewel — to odwet za listy bezimienne, które z rozprawy uchylono. Akt ten dra­żni, rozbudza fanatyzm. W końcu zwracał się historyk do dzieci Izraela, zaręczając im, że światło wieku niedługo spra­wi, iż każdego wyznania krajowiec wpisany zostanie w oby­watelską księgę, aby mógł używać wszelkich praw cywilnych i politycznych.

Broszura Lelewela wyszła na początku roku 1860, kiedy sprawa żydowska już przycichła. Przed Lelewelem obszer­niej jeszcze omówił ją Przegląd rzeczy polskich w artykule „Żydzi w Polsce i Gazeta Warszawska (zeszyt z dn. 18 maja 1859). Przegląd nie poruszał wyroku warszawskiego, dawał tylko ogólny pogląd na spór, na który patrzał „z boleścią, acz bez zdziwienia”. Boleść ową odczuwał z powodu roz­głosu, jaki sprawa przybrała, dając sposobność wrogom na­szym do nienawistnych na nas napaści. „Każda kropla przy­czyniona do goryczy, jaką nas nieprzyjaciele napawają, staje się trucizną, drażni rany niezagojone” i opóźnia upragnioną chwilę… Redakcya Gazety tego nie zrozumiała, kreśląc swój „paszkwil”, na który Żydzi odpowiedzieli „nędznemi, bez­imiennie podrzucanemi paszkwilami”. Krzywdę krzywdą chcieli odeprzeć i wpadli w ten sam błąd. Słowa ich—„to wrzaskliwa chełpliwość, nie poparta czynami… w towarzystwie karczem­nych wyrazów i śmiesznej junakieryi”. Ale oddanie sprawy pod sąd urzędników rosyjskich 1)—to plama, to wyłamanie się z obowiązków Polaka. Oskarżenie Żydów przed policyą było „niezręcznością, bezskutecznym środkiem niecnego czynu”. Ten „krok antynarodowy” najbardziej zranił redaktorów Prze­glądu. „Rozsądek publiczny” równie potępił paszkwile Ży­dów, jak „denuncyacye współbraci przed wrogami”.

X.

Zaskarżony przez Żydów i Lesznowskiego wyrok sądu policyi poprawczej, utonął na zawsze w aktach apelacyi. Przy­puszczać należy, że wpłynęły na to „nowe czasy“, których zwiastunem były wypadki na Południu Europy. Wrażenie wyroku zatarły odgłosy wojny i rozbudzone nadzieje. Sto-

1) Zarzut o tyle niesłuszny, że sąd składał się z samych Pola­ków — byli oni wprawdzie urzędnikami państwowymi, ale przez to nie tracili charakteru sęlziów polskich.

sunki zmieniły się gwałtownie. Łudzono się, że „słońce austerlickie w opatrznym swym biegu zajdzie i na pola lechickie“. Wśród gorączkowego oczekiwania powstawały w kraju organizacye przygotowawcze do przyszłej walki. Wprawdzie, jak to zobaczymy, nie ucichły zupełnie namiętności, wywołane „wojną żydowską”, ale z natury rzeczy zeszła ona na plan drugi.

W tem położeniu rzeczy w niczyim interesie nie leżało „rozmazywanie” sprawy. Żydom wyrok, jako zaskarżony, nie groził, a więc mogli czekać spokojnie. Lesznowski był z niego zadowolony — nie w jego interesie było przyspieszać pochód sprawiedliwości, który mógł się obrócić na jego niekorzyść. Sąd apelacyjny do rozpatrzenia sprawy się nie kwapił,—kto wie zresztą, czy nie pozostawał pod wpływem czynników obywatelskich, które uznawały, że nieodpowiednia to chwila do porachunków domowych, do rozbudzania waśni na polu bądź co bądź wyznaniowem 1).

Możnaby więc na tem zamknąć akta sprawy, gdyby nie jej następstwo, nie epilog, który był ciosem dla Lesznowskiego i Gazety, a jeżeli nie przygotował tryumfu idei asymilacvjnei, to w każdym razie niepospolicie wpłynął na jego przyspieszenie.

Na jednym wózku z Białej podlaskiej do Romanowa, gdzie bawił w gościnie u ojca i brata Kraszewski, jechali 21 marca 1859 r. Pathe współpracownik Gazety Warszawskiej, i Jan Zakrzewski, przemysłowiec, od paru lat dobry znajomy, można nawet powiedzieć przyjaciel znakomitego pisarza. Pierwszy jechał w zastępstwie Lesznowskiego, z którym chciał się porozumieć Kraszewski co do dalszego swego współpracownictwa w Gazecie (a było ono olbrzymie, wszechstronne i wartość pisma niesłychanie podnoszące), drugi miał wprost sprzeczne zamiary, bo chciał zbadać Kraszewskiego, czyby nie objął redakcyi pisma codziennego, które Leopold Kronenberg chciał nabyć lub założyć.

Zakrzewskiemu misya udała się świetnie. Złożyły się na to szczęśliwe dla Kronenberga okoliczności. Kraszewski chciał porzucić Żytomierz z powodu zatargów ze szlachtą wo­łyńską — i sam myślał o przeniesieniu się do Warszawy. Co więcej, jak twierdzi Sulima, pałał chęcią posiadania wła­snego dziennika i proponował założenie go Branickiemu i Leo-

a)      Kraushar we wrześniu pisał do przyjaciela: „Sprawa jest w apelacyi, ale twierdzą ogólnie, że ją umorzą“. I tak się stało.

nowi Lubieńskiemu. Chęćto zupełnie zrozumiała: Kraszew­ski czuł się zawsze publicystą, rwał się do wypowiadania swych poglądów na sprawy społeczne, krajowe i… wszystkie inne. Dla jego niesłychanie wrażliwego i szerokiego umysłu nic nie było obojętne. Uśmiechało mu się zatem posiadanie własnej trybuny, z której mógłby o wszystkiem głos zabie­rać, niczem niekrępowany. Nawet w Gazecie Warszawskiej, choć go w niej „noszono na rękach, musiał o niejednem za­milczeć, niejedno półsłówkami traktować, bo trzeba się było liczyć z kierunkiem pisma, ze stosunkami redakcyi i „potrze­bami, sympatyami lub antypatyami właściciela. Co więcej, zawiał wiatr pomyślniejszy, zwolniono nieco więzów druko­wanemu słowu, — była wszelka nadzieja, że będzie można poruszać sprawy dotychczas „zakazane”, budzić uśpione siły, wpływać na kierunek opinii, zachęcać do pracy społecznej, do rozważania spraw publicznych.

Jedynym szkopułem dla Kraszewskiego mogła być kwestya żydowska. Ale tu prawdopodobnie otrzymał od Zakrzewskiego zapewnienie że Kronenberg wysuwać jej nie zamyśla. Niewątpliwie mogła ona wpłynąć na założenie dzien­nika, niewątpliwie Kronenberg, jako asymilator, zwolennik „moralizowania Izraelitów” (wyrażenie Kraszewskiego), pragnął spa­raliżowania antysemickiej działalności Gazety Warszawskiej, ale dążnością jego główną było „wytrzeźwienie narodu i zaprzągnięcie go do pracy”. „To był jedyny, cel jego pisma twierdził Kraszewski.

Ze Zakrzewski przedstawił w najlepszem świetle Kronenberga, tego łatwo domyślić się można. Ale niepotrzebne domysły, bo sam Zakrzewski to stwierdzał. „Podobnego po­święcenia się dla dobra ogółu—pisał do Kraszewskiego dn. 27 marca — nie wystawiałem sobie — zacny to i poczciwy czło­wiek; rozgadawszy się z nim obszerniej, przekonywam się że to com Panu mówił o nimi jego postanowieniu było niczem w porównaniu z tem co chce zrobić i jakie są jego intencye, a do tego żadnych osobistych ambitnych nie mając widoków i celów… Dużo i dużo z nim mówiłem, chcąc na­wet wyciągnąć go na słowo i wykryć, jeśli ma jakie ukryte myśli, przekonałem się o jego szczerości i zdziwiony jestem tem jego poświęceniem”…

Zakrzewski powrócił do Warszawy z listem Kraszew­skiego do Kronenberga. Znakomity pisarz przedstawiał w nim swe zasady i zapatrywania na zadanie dziennikarstwa.

Stanowczy układ Kraszewskiego z Kronenbergiem za­warty został w pierwszych dniach maja (donosił o tem K. bratu), a dn. 16 tego miesiąca Kronenberg, zrzekając się myśli założenia nowego dziennika (prawdopodobnie za poradą Kra­szewskiego), nabył od Niewiarowskiego upadającą Gazetą Co­dzienną za cenę 12 000 rubli (kwotę tę podaje Berg w swych „Zapiskach”). Kontrakt między nowym właścicielem a przyszłym redaktorem pozostał w tajemnicy, Kraszewski bowiem potrzebował paru miesięcy na uporządkowanie swych interesów w Żytomierzu. Wypadało mu również zręcznie wycofać się ze ścisłych stosunków z Gazetą Warszawską, nim obejmie obowiązki redaktora Codziennej.

A nie była to sprawa łatwa._ Znalazł się w bardzo niewygodnej, dwuznacznej pozycyi. Ów znany nam w wyjątkach list Lesznowskiego z 20 kwietnia, w którym składał wyzna­nie swej wiary w kwestyi żydowskiej, rzucał się namiętnie na Kronenberga (snać przeczuwał skąd mu grozi katastrofa)

I przykładał największą wagę do poparcia Kraszewskiego, — otrzymał Kraszewski już w miesiąc po zawiązaniu stosunków z Kronenbergiem, kiedy ich „wspólna praca” była już zupeł­nie omówiona i zdecydowana. Ale właśnie w ustępie po­czątkowym tego listu dał Lesznowski niebacznie broń prze­ciw sobie Kraszewskiemu, — zawiadamiał mianowicie, że mu odsyła pamiętnik Gozdzkiego, którego drukować nie będzie, gdyż rzuca niepochlebne światło na ludzi i wypadki prze­szłości.

W parę dni później Lesznowski telegrafował do Kra­szewskiego, prosząc go o spieszne nadesłanie jakiejś przyo­biecanej pracy do felietonu Gazety. Prawdopodobnie szło o kartki z podróży do Włoch lub o powieść „Caprea i Ro­ma”, które w kilka miesięcy później ukazały się w Gazecie Warszawskiej.

Kraszewski skorzystał tak z nieprzyjęcia pamiętników Gozdzkiego, jak z naglącego telegramu, aby udać śmiertelnie obrażonego. Napisał więc list do redakcyi w „tonie gorzkim”, pełny „przykrych i niepojętych wymówek”, który wszystkich „przejął najżywszem zdziwieniem” (słowa listu Lesznowskiego z dn. 29 kwietnia). Wszak co do rękopisu Gozdzkiego — pi­sał przerażony Lesznowski — „zostawiłeś nam Pan zupełną wolę przyjęcia go lub nie, — wszak to samo mówiłeś Pathiemu w Romanowie”. Pierwszy to rękopis—pisał dalej—jaki od lat 10 Panu zwróciliśmy—druk jego „zostawiłeś naszemu uznaniu, boś sam musiał wiedzieć i przeczuwać, że ten ręko­pis nie może odpowiedzieć wymaganiom naszego pisma…

Racz nam Pan Dobr. wytłumaczyć, co znaczą słowa listu Pańskiego: „W tej chwili odbieram telegram Wasz — macie prawo tak mnie zażywać, — ale jesteście bez litości i sakryfikujecie mnie dla Gazety”?—„Panie, — wołał z rozpaczą Lesznowski—w życiu mojem nie eksploa­towałem nikogo… nie sakryfikowałem nikogo dla Gazety. Są to zarzuty, na które nie zasłużyłem ani ja, ani my wszyscy w Gazecie… Napisałeś Pan te słowa pod złej chwili natchnie­niem — uważamy je za wyskok nerwowy—bo sumienie nam mówi, że w niczem a w niczem nigdy przenigdy nie uchybi­liśmy człowiekowi, którego szczerze kochamy i szanujemy… Nie, Panie, ja nie chcę ciebie zażywać… nie chcę cię dopro­wadzać do ostateczności”… „Na prawo nigdy się nie powoływałem w stosunkach moich z Panem, a liczyłem tylko na przyjaźń i szacunek zobopólny, bo nakoniec Bóg mi świadkiem, nigdy do ostateczności nie doprowadzałem”… Już zresztą sobie poradził, ma co drukować, może na rękopis Kraszew­skiego „czekać dwa, trzy, cztery miesiące”…

Kraszewski, czując się w fałszywej pozycyi, udzielił przebaczenia Lesznowskiemu, ale bądź co bądź stosunki ich stały się już naprężone.

O układzie z Kronenbergiem nic jeszcze nie wiedziano. Dopiero w końcu maja uchylono rąbka tajemnicy. „Mówią bardzo głośno po mieście naszem—pisał Pathić dn. 27 maja,— mianowicie przechwalają się tem Żydzi, że Ciebie, panie Jó­zefie, będą mieć redaktorem Gazety Codziennej, której forma zewnętrzna i wewnętrzna ma całkowitej uledz zmianie. Na­pisz mi, czy to prawda, bo mi się jakoś nie chce w to wie­rzyć”…

Wieści o objęciu redakcyi Gazety Codziennej przez Kraszewskiego doszły i do jego rodziny, a wraz z niemi i echa niepochlebnych o tym fakcie głosów opinii. Lesznowski za­czął ją już urabiać — dziennik Kronenberga nazywano orga­nem żydowskim, a co najmniej asymilacyjnym, co w owych czasach na jedno prawie wychodziło. Na „obawy” rodziny odpowiadał Kraszewski bratu (w lipcu 1859): „Mylisz się, sądząc, że żydowska sprawa i element wychodzi w tem zawarowałem sobie, żeby go nie było, ani być mogło. Ani bronić nikogo nie będę, ani zaczepiać. Cała rzecz: ufundować dobrą i uczciwą gazetę. O Żydach niema mowy, bo dla mnie niema Żydów—są ludzie, obywatele kraju, i ci, co na to miano nie zasługują. Kto obowiązki spełnia, jest—kto nie speł­nia ich, nie jest synem kraju. Przerabiać nikogo nie trzeba, bo silą rzeczy przerobi się, albo zostanie odepchniętym”…

Dopiero w końcu lipca pojawiło się w Gazecie Codzien­nej zawiadomienie, że Gazeta „drukować będzie pracę J. I Kraszewskiego p. t. „Dziś i lat temu trzysta”, po której nastąpią tego autora „Notaty z przejażdżki po Europie—Włochy, Niemcy, Francya”. Druk studyum obyczajowego „Dziś i lat temu trzysta” rozpoczął się 6 sierpnia, jednocześnie z przyby­ciem Kraszewskiego do Warszawy.

W dziesięć dni później (16 sierpnia) objął Kraszewski redakcyę Codziennej i ogłosił w niej swój program.

„Dziennik — pisał między innemi — nie może iść za słabostkami i upodobaniami chwilowemi, ani pochlebiać namiętnościo m… Cel dziennika stoi wyżej nad wszelkie rachuby osobiste — poświęcimy mu więc chętnie i chwilową wziętość i wszelkie materyalne korzyści”. W słowach podkreślonych można domy­ślać się odpowiedzi na owe „głosy opinii”, potępiające Kra­szewskiego za objęcie redakcyi Codziennej.

Lesznowski nie próżnował, choć nie mógł wystąpić do walki z otwartą przyłbicą, gdyż stosunków z Kraszewskim nie zerwał, drukował nawet w odcinku jego powieść („Ca- prea i Roma”). Ale są liczne ślady agitacyi jego przeciw Gazecie Codziennej, która z każdym dniem wzrastała w liczbę prenumeratorów. Każdy wstępny artykuł Kraszewskiego (a pi­sał je co drugi dzień prawie) spotykał się z bezwzględną kry­tyką. Podsuwano mu raz najradykalniejsze, to znów najwsteczniejsze tendencye — stąd ciągle się tłumaczył między wierszami, ostro występował przeciw „sądom a priori“ i prze­ciw potwarzy 1).

Użyto i broni anonimów, o które nie posądzamy bynaj­mniej Lesznowskiego. Nie było ich tak wiele, jak chcą bio­grafowie Kraszewskiego, ale były 2). A i te, co były, wystar­czały, aby „uprzyjemnić” chwile wrażliwemu i drażliwemu Kraszewskiemu.

Oto z nich jeden, co prawda najwstrętniejszy:

1) Obszerne wyjątki z tych artykułów podałem w rozprawie „Kraszewski w r. I860—1864″.

2) Pierwszy Sabowski („59 lat pracy i zasług J. I, Kraszewskie­go”) podał, że był ich cały tom. Za nim powtarzają to inni. Był rze­czywiście i jest tom w Bibl. Jagiellońskiej. Ale anonimy te pochodzą z całego szeregu lat i większa ich część jest obojętna, lub czuła.

„Wstydź się, Panie Kraszewski, tak dalece zapominać się, że byłeś Polakiem, synem nieszczęśliwej ziemi, której za­miast obrońcą, stajesz się widocznym wrogiem; wstyd i hańba twojemu imieniowi i poczciwym zasługom młodości.

„Pamiętaj, że hańba spadnie na niewinnych Twoich sy­nów, dlaczegóż im gotujesz łzy boleści i żalu — przeklinać będą ojcu, który im dał życie.

„Wyznaj, panie, przed obliczem własnego sumienia—czy Twoje postępowanie godne jest charakteru, przodkującym myślom i życzeniom narodowym.

„A czy wiesz jakie jest imię, którem Cię obdarzy po­tomność — oto, zdrajca — dziś nikczemnym tylko jesteś, ju­tro będziesz podłym…

„Pamiętaj, że jeśli Cię kamienie ominą, błoto Cię nie ominie, ulicznicy pamiętać o tem będą, aby Ci dał zasłużoną nagrodę za Twoje czyny, godne Grosów, Frenklów, Epsteinów lub Twojego pana—Kronenberga.

„Si omnia fierderis famam servare memento“ — mówili starożytni, a Ty, Panie, gubisz wszystko dla pieniędzy.

„Jeszcze piśmiennictwo polskie nie było sprzedajne — Ty pierwszy zaprzedajesz ideę polską, zaprzedajesz wrogom.

„Bądź zdrów i przypomnij sobie, że Czuwamy nad Tobą“.

Tymczasem w Gazecie Codziennej nie było zgoła nic, coby usprawiedliwiało rozszerzaną o niej opinię, jako organie żydowskim. Przeglądający jej numer za numerem co najwy­żej znajdzie jakiś drobny ustęp, który da się zastosować do kwestyi żydowskiej, lubo tej nazwy nigdy Kraszewski nie użył. Ale samo powodzenie Gazety Codziennej osłabiało sta­nowisko i znaczenie Gazety Warszawskiej, nie mówiąc już o nieuniknionych dla niej stratach materyalnych. Przytem Kraszewski zabiegał, aby postawić swój dziennik na stopie europejskiej. Starał się o urozmaicenie pisma, o najlepszych współpracowników i korespondentów. Czuć było, że lada chwila żaden dziennik nie będzie mógł konkurować treścią i poczytnością z Gazetą Codzienną. Tak się i stało, bo już w r. 1860 miała Codzienna 5000, a w r. 1861 doszła do 7000 prenumeratorów…

Od listopada 1859 r. Gazeta powiększyła znacznie swój format. Nie doczekał już tego Lesznowski. Zmarł nagle na miesiąc przedtem, d. 13 października. Opowiadano oczywiście, że przyczynił się do tego… Kraszewski. Berg w „Zapiskach” powtarza anegdotkę („mówią”), że Lesznowski przed śmiercią

powiedział Kraszewskiemu: „Zabiłeś mnie!” Jest to, rzecz: prosta, wymysł. Przyczyną śmierci Lesznowskiego była jego na wskroś niezdrowa kompleksya. Olbrzymia jego tusza spra­wiała, że w teatrze przystawiano mu osobny wielki fotel obok orkiestry. Kraszewski zamieścił o nim pełne taktu, opatrzone swym podpisem, wspomnienie.

Mieszkańcy Warszawy wzięli tłumny udział w pogrzebie Lesznowskiego. Żydzi przysłonili okna i nie pokazywali się zupełnie na ulicach, przez które kondukt przechodził1).

+

+           +

Dalszą walkę przeciw Gazecie Codziennej i Kraszewskiemu podjął Józef Kenig, nowy redaktor Gazety Warszawskiej. Przybrała ona teraz szerokie rozmiary. Były okolice, z któ­rych szlachta gremialnie odsyłała numery Gazety Codziennej, lub kazała ją przysyłać pod adresem swych arendarzy. To­warzystwo Rolnicze, jedyna moralna reprezentacya krajowa, nie przyjęło Kraszewskiego w poczet swych członków. Na kilkaset głosujących otrzymał 140 gałek czarnych. Przebalotowanie to nastąpiło wskutek silnej i rozwiniętej w ostatniej chwili agitacyi Keniga i zwolenników Gazety Warszawskiej. Ten wy­nik głosowania miał i swą zabawną stronę, bo na półtora roku przedtem Towarzystwo Rolnicze przyjęło jednogłośnie do swego grona Leopolda Kronenberga, a wraz z nim (choć już nie jednogłośnie) kilku Żydów warszawskich.

Po tym werdykcie obojętne już były dla Kraszewskiego inne Szpilki, a zwłaszcza anonimy. Jeden z nich jednak zasługuje na streszczenie. Pisał go jakiś „wielbiciel” Kraszew­skiego, Józef z Orchowa. Nie był to list, ale jakby mała roz­prawa, pełna „ważnych rad i przestróg. „Oskarżenie pu­bliczne, ciążące na Kraszewskim, „ma historyczne pojęcie słuszności. Bo co są Żydy polskie? Niewdzięczna masa, która nie przyjęła nawet naszego języka, choć swój ojczysty zatraciła. A co są „ucywilizowani i wyfraczeni Żydy — to tę „tajemnicę autor listu odsłoni. Kiedy po rozbiorach polskość tępiono, a stan rycerski skazano na zagładę, widząc to Żydzi, powiedzieli sobie, że oni na miejsce tego stanu obejmą pa­nowanie nad społeczeństwem. W trzydziestu latach cały ka­pitał krajowy spoczywał już w ich rękach. Rolnictwo popa-

J) Kraushar w liście do przyjaciela („Kartki Alkara11).

dto w ich jarzmo. „Żydostwo wchodziło w sojusz ze wszyst­kimi, ktokolwiek świadomie lub bezwiednie mógł pomagać ich zamiarom. Bank, opanowany za pośrednictwem Lubień­skich, odmówił kredytu fabrycznym miastom, dla których był założony, olbrzymie kapitały depozytowe, cały kapitał zakła­dowy Banku zamieniono na centrum żydowskiej adżioteryi, lub posługę ich handlu. Przechrztami zapełniono wszystkie biura, aż powoli przyszli do zajęcia najważniejszych posad. Zapragnęli z kolei sterowania opinią, inwazya ich musiała przejść w dziedzinę ducha. Głupi ten, kto ci powie, że Żydy nabyły Gazetę na zgniecenie Lesznowskiego. Oni od lat czte­rech pukali do dzienników i rozpoczynali targi, ostrożne bar­dzo. Mogliby zyskać nowy konsens z łatwością, ale judaizm nie śmiał odzywać się bezpośrednio do Polaków. Trzeba im było najpierwej firmy polskiej, potem skompromitować wszyst­kie zdolności polskie, zobrzydzić narodowi jego ukochane talenta i imiona, a na takiej ruinie dopiero rozwinąć swoją pro­pagandę… Zaślepliście wszyscy, a tą ślepotą dopuścili się wielkiego grzechu wobec narodu… Naród brzydzi się judai­zmem, i bardzo słusznie… Anonim ostrzegał Kraszewskiego, że go Żydzi wyrzucą, „gdy będzie im już niepotrzebny, gdy się ostatecznie zdepopularyzuje z innymi narodowymi talen­tami i ukochanymi imionami… Podła szajka Gazety War­szawskiej odziera już was z czci i wiary”. Któż z czasem po­zostanie przy Kraszewskim?—Klaczko, Wołowski i Leo, same mechesy. Kto go otacza? — Kościelscy, Zakrzewscy, same bankruty, czepiające się Żydów. „Szkoda Ciebie, Ty kochanku narodowy… Ty Pelikanie, karmiący naród własną piersią… Gdy­bym wiedział, że zachorowało serce Twoje lub zwiędło, wy­rwałbym moje z piersi i oddał Tobie. Gdybym mógł duszę moją w jeden zamienić pocisk, ugodziłbym Cię tym pioru­nem, aby Cię ocucić z tego zaspania, zgruchotać Twoją fał­szywą ambicyę i dumę — abyś mi dawnym wrócił do narodu Kraszewskim”. Po kilku jeszcze duserach i zaklęciach, pan Józef z Orchowa zakończył list, podpisując się „najczcigodniejszego Pana do zgonu wielbicielem”1).

’) Autor streszczonego anonimu wspomina kilka razy o Cześni- kiewiczu (Miniszewskim), którego Kraszewski usunął z redakcyi Gaze­ty. Wynosi jego serce i talent, mówi jakiego Kraszewski ma w nim przyjaciela, jak się za niego „ujada”, co wszystko może budzić podej­rzenie, że Józef z Orchowa—to Miniszewski-Cześnikiewicz. Potwierdza­łyby to i obelżywe epitety, udzielane Gazecie Warszawskiej, która Cześnikiewicza pozbyła się wraz z Niewiarowskim.

Wieści o przykrościach, jakich doznawał Kraszewski, doszły do jego ojca, pana chorążego Jana. Więc namawiał syna, aby porzucił Gazetę. Kraszewski odpowiedział ojcu: „Oto mam już blizko trzydzieści lat doświadczenia, i gdym się brał do tej pracy, nie oglądałem się na niebezpieczeństwa I trudności, poświęciłem się dla idei, jaką miałem. Tego nie odstąpię, choć się żółci napiję, a co ma być, to będzie. Raz wziąwszy się, ohydniebym postąpił, rzucając, i dopierobym dowiódł, że nie wiedziałem, co robiłem. Żydów, ani ży­dowskiej, ani żadnej sprawy tego rodzaju nie znamy i nie wiemy, ani chcemy wiedzieć. A że ludzie złej woli tworzą plotki i potwarze, a szlachta łatwowierna im wierzy, — cóż robić? Czas wielki majster, a prawda wyjdzie na wierzch. Dajmy już temu pokój. Z mo­jej przyczyny włożył Kronenberg z górą 250 000 złotych,

I z tego powodu nawet honor by mi nie dopuścił go porzu­cić. Niema o czem mówić“.

Miał słuszność Kraszewski, twierdząc, że „czas wielki majster”. Nie upłynął rok od listu jego ojca, a czas tak namajstrował, że „wojna żydowska” zamieniła się w „idyllę polsko-żydowską. Sprawiły to wypadki r. 1861. Najwięksi nieprzyjaciele Żydów podali im rękę — Kenig ostentacyjnie pogodził się z Kraszewskim i na szpaltach Gazety Warszaw­skiej czule się odzywał o Żydach, jako „dzieciach jednej zie­mi. Następstwem tego „zbratania się“, które chwilami pra­wie w szał przechodziło, było równouprawnienie Żydów przez Wielopolskiego. I to jedno, co po Wielopolskim do dziś dnia pozostało.

Ale opis tej sielanki r. 1861 nie należy już do „wojny żydowskiej”.

Należy natomiast stwierdzić, że bez wojny sielanki możeby nie było. Może Kronenberg nie nabyłby Gazety Codzien­nej, a Kraszewski nie objął jej redakcyi. Bez tego zaś Ga­zeta Warszawska pozostałaby przy swym wpływie, byłaby dalej naczelnym organem opinii. Kraszewski to berło z rąk jej wytrącił, a choć nie poruszał kwestyi żydowskiej, przy­czynił się do uspokojenia umysłów. Czy bez tego uspokoje­nia sielanka byłaby możliwa, trudno stanowczo odpowiedzieć, ale przypuszczać można, że nie.

 

KONIEC

 

http://www.gazetawarszawska.com/index.php/pugnae/457-kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-cz-1-3

 


Comments (0)

Rated 0 out of 5 based on 0 voters
There are no comments posted here yet

Leave your comments

  1. Posting comment as a guest. Sign up or login to your account.
Rate this post:
0 Characters
Attachments (0 / 3)
Share Your Location